Aniela wyniosła z domu sukienki Jadźki, żeby przewietrzyły się na płocie. Ledwie je wywiesiła - a wiosenny wiatr zerwał kwiecistą sukienkę i rzucił pod nogi Pawlaka. Kaźmierz podniósł sukienkę,podszedł do płotu i zaczepił ją o sztachety. I wtedy coś się w nim przełamało. Przełknął ślinę i rzucił przez zdławione gardło:
- Kargul, podejdź no do płota.
- Po co?

- Podejdź, jako i ja podchodzę.
Ruszył Kargul niespiesznie, na trzy kroki przed płotem zatrzymał się
i patrzył nieufnie spod obwisłego ronda kapelusza.
- Podszedł ja...

Dziś "Kargule" i "Pawlaki" nie toczą sporu o miedzę, ani nie o mur, jak dwa zacietrzewione szlachciury, Cześnik i Rejent, w komedii Fredry. Dziś Polacy stoją po dwóch stronach płotu z dwóch powodów: podziałów politycznych i podziałów dotyczących postrzegania pandemii wirusa wraz z całą gamą podziałów będących ich pochodnymi. Na upartego można dorzucić podziały światopoglądowe, ale one dotyczą głównie podziałów politycznych, w jakimś też stopniu "covidowych", zatem taki podział nie stanowi osobnego bytu, chociaż jest podziałem niezwykle ważnym i decydującym o przyszłości - nie tylko Polski.

Podział polityczny jest dosyć prosty: dzielimy się na pisowców i antypisowców, nie żałując sobie "uprzejmości", etykietowania i niewybrednych epitetów. Można napisać, że wszystko już było, a wszystko to, co się dzieje na bieżąco, to powtarzanie tego samego. Jedni i drudzy przypominają chomika, który wewnątrz drabinkowego koła przebiera łapkami i je w nieskończoność napędza. Cała energia idzie w ruch obrotowy i nic poza tym - jeden przebiera łapkami, żeby utrzymać władzę, drugi, żeby ją zdobyć za wszelką cenę. Do czasu było to nawet zabawne, ale coraz bardziej widać, że to marnotrawstwo energii nikomu tak naprawdę nie służy - państwo stoi jakby w miejscu, a przy niesamowitym przyspieszeniu światowej prędkości zmian, stanie w miejscu oznacza cofanie się i pogrążanie w marazmie. Definicja marazmu w polskim przypadku jest bardzo złożona, właściwie generuje następne podziały, bo dla jednych ów marazm oznaczać może wręcz postęp, dla drugich oznacza to, czym marazm jest z definicji, dla jeszcze innych jest to groza wywołana poczuciem porwania Polski w pęd światowych zmian, pisanych pod dyktando neomarksistów, którzy gdzie tylko się da, jak się da i czym się da, przeprowadzają rewolucją kulturową, będącą nową ideą marksizmu.

Gdzie w tym wszystkim znajduje się Polska i do czego zmierza, mało kto może jednoznacznie odpowiedzieć. Jak w mądrym powiedzeniu wzorcowo widać, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Właściwie ilu Polaków, tyle zdań, co doskonale zoomuje tzw. debata publiczna polityków, politologów i dziennikarzy w mediach oraz komentarze "zwykłych" ludzi na portalach społecznościowych, forach czy portalach takich, jak Salon24.pl. Dodatkowo poglądy zaburzyła i zaciemniła pandemia choroby znanej jako COVID -19. Covidowy płot okazuje się ważniejszy od dotychczasowego płotu politycznego, doprowadził bowiem do przetasowanie sympatii politycznych, zmienił punkty narracji, przewartościował właściwie cale polityczne status quo. Dyskusja stricte polityczna stała się passe - w modzie jest koronawirus pod każdą postacią: covidowe obostrzenia, nieudolność rządu ( dla opozycji), sukcesy w powstrzymywaniu pandemii ( strona rządząca), szczepionki i mniej lub bardziej wiarygodne sensacje i teorie spiskowe, coraz bardziej zresztą rugowane z mediów. Wszystko to w odniesieniu do zglobalizowanego świata, a punktów odniesienia, jest tak dużo, że nie ma sposobu, żeby ogarnąć chociaż ich drobną część.

Generalnie COVID podzielił ludzi na wrogie sobie obozy: ludzi, którym wiosną ubiegłego roku głęboko wryły się w psychikę, kształtującą przecież przekonania, obrazy trumien z Bergamo i ludzi będących od początku pandemii frakcją wątpiących w oficjalne przekazy, niezdyscyplinowanych sceptyków. Przez rok pandemii obydwa obozu okopały się na swoich pozycjach, nie licząc jednostkowych migracji z jednego obozu do drugiego. Te migracje najczęściej dotyczyły "transferów" z obozu "przestraszonych" do sceptyków ( jak w przypadku autora niniejszego artykułu), rzadziej odwrotnie, co wobec nachalnej propagandy pro-covidowej stanowi pewien fenomen. Dlaczego w ogóle istnieją covidowi sceptycy i dlaczego ma miejsce migracja "przestraszonych"? Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, ale dwie z nich wydają mi się szczególnie ważne.

Pierwsza to bilans strat i zysków, które pandemia powoduje. Statystycznie niezbyt zjadliwy śmiertelnością wirus, wywołujący chorobę nie do końca jasno zdefiniowaną medycznie, powoduje gigantyczne straty ekonomiczne, międzypokoleniową degenerację relacji interpersonalnych, skrzywienia psychiki społecznej, zapaść opieki zdrowotnej i procesów pomocy społecznej. Wszystkie działania rządów ( to nie tylko polski problem) ograniczają się jakby do pewnego "zamiast": zamiast inwestycji rozwojowych, są działania doraźne, zamiast budowania pozycji państwa, jest prowizoryczne podpieranie tego, co się jeszcze nie zawaliło, zamiast polityki pro-społecznej, są dziwolągi w rodzaju "Korpusu Solidarnościowego". Oczywiście trudno jest odeprzeć argument, że "przecież ludzie umierają" i "każda śmierć na covid jest tragedią". Oczywiście tak, ale w ten sposób argumentujący są prawdobodobnie gotowi pozabijać się wzajemnie, bo chociaż wiadomo, że wszyscy umrzemy, ale widać ważniejsze jest, żeby pod żadnym pozorem nie umierać na COVID-19. Zawał, rak, udar mózgu - jak najbardziej, nikt nie protestuje, ale na COVID-19 umrzeć nie wolno! Dla tej idei, realizowanej gorliwie przez wszystkie rządy świata, wszystko jest słuszne i wszystko to, co władza wymyśli - część ludzi akceptuje. Co tam dystans, maseczki, unikanie kontaktów z bliskim, zamknięte miejsca publiczne, zakazy i nakazy - jak trzeba będzie mieć na czole kod kreskowy też będzie OK - byle nie umrzeć na COVID-19.
Druga przyczyna wynika (w moim przekonaniu) z kłamstwa założycielskiego, zapomnianego i rugowanego z mediów: pochodzenia wirusa SARS-COV-2. Oficjalnie, co potwierdza niezliczona ilość propagandowych tekstów w sieci, wirus wziął się od nietoperzy, za pośrednictwem łuskowców czy czegoś podobnego, przeszedł na smakosza zupy z nietoperza i rozpowszechnił się na całym globie. Z samego logicznego punktu widzenia, taki scenariusz wydaje się pozycją z gatunku opowieści dziwnej treści, a kiedy poczytać poważnych naukowców, których ( niestety) artykuły na ten temat są pieczołowicie usuwane - jest kompletnie niewiarygodny. Bo taki scenariusz według różnych wyliczeń musiałby trwać od 25 do 800 lat. Tyle potrzebuje proces ewolucyjny wirusa nietoperza, żeby przeszedł na ludzi. Tymczasem media przypominały ( do czasu ciszy w tym temacie), że w Wuhan działało laboratorium, w którym badało się najgroźniejsze choroby świata, a którego środki bezpieczeństwa i zabezpieczenia od lat krytykowali zagraniczni eksperci. Okazuje się, że prowadzono tam badania na nietoperzach zakażonych koronawirusami. To media ujawniły, że naukowcy z Instytutu Wirusologii w Wuhan już w 2011 roku rozpoczęli badania nietoperzy z jaskiń w prowincji Yunnan. Co ciekawe, eksperymenty były wspierane finansowo przez US National Institutes of Health z USA, który zaoferowa na badania ł 3,7 mln dolarów. Chińczycy analizowali związki między chorobami zakaźnymi z grupy koronawirusów, w tym SARS-CoV-2. W 2017 ukazał się raport "Odkrycie bogatej puli genowej pośród wirusów SARS związanych z nietoperzami", który podsumowywał badania. Ogłoszono w nim, że nastąpił przełom i zdobyto nową wiedzę na temat pochodzenia patogenów.

Potrafię zrozumieć, że można było uwierzyć w trumny z Bergamo, ale uwierzyć w bajki o nietoperzu i łuskowcu po prostu nie sposób. A ludzie wierzą. Dlaczego to takie ważne? Bo prawda o pochodzeniu wirusa ma fundamentalne znaczenie. Bez ujawnienia prawdy, że SARS-COV-2 wyprodukowano w laboratorium, można ludziom wcisnąć każde inne kłamstwo - dlatego jest to kłamstwo założycielskie. Gdybyśmy oficjalnie znali prawdę, padłoby pytanie: po co stworzono ten patogen? I wszystkie pandemiczne puzzle dałoby się bez trudu ułożyć. Prawie wszystkie teorie spiskowe nabrałyby sensowności i wiarygodności. Lockdowny, obostrzenia, covidowe szaleństwa nabrałyby co najmniej innego wymiaru i w znaczącej części spotkałyby się z masowymi protestami.

Dwukrotny premier XIX-wiecznego imperium brytyjskiego, Benjamin Disraeli powiedział kiedyś: "świat jest rządzony przez całkiem inne osoby, niż się to wydaje i tylko ci, którzy potrafią zajrzeć za kulisy wiedzą kto to jest". Pamiętajmy, że powiedział to premier rządu najpotężniejszego wówczas światowego mocarstwa. Trudno przy tym jest zakładać, że był on ignorantem lub niepoważnym wyznawcą teorii spiskowych. A całkiem niedawno, bo w maju ub.r. przewodniczący CSU i premier Bawarii, Horst Seehofer występując jako gość w tv całkiem na serio i poważnie powiedział: "Ci którzy decydują nie są wybierani, a ci co się ich wybiera nie mają nic do decydowania". Te wypowiedzi, w zestawieniu z wizją Wielkiego Resetu sygnowanego przez ONZ i Światowe Forum Ekonomiczne, przynajmniej dla mnie zamykają temat koronawirusowej histerii. Pozostaje jeszcze odpowiedz na pytanie, dlaczego przeszedłem na wewnętrzną emigrację wobec polskiego rządu i PiS?

Bo nie potrafię wybaczyć, że zupełnie bez walki, a nawet z nadmierną gorliwością lizusa weszli na ścieżkę i kurs covidowego szaleństwa - bez uwzględnienia polskiej specyfiki i uwarunkowań. Bo kłamią i oszukują - np. w kwestii szczepionek, uprawiają niewiarygodnie nachalną i prymitywną propagandę ustami tzw. ekspertów, co do których istnieją poważne poszlaki, że są oni materialnie związani z koncernami farmaceutycznymi. Bo - wreszcie - decyzyjni politycy otoczyli się szamanami różnych dziedzin, jak np. minister zdrowia, który w kierownictwie resortu zatrudnia jedną ( słownie: jedną) osobę z wykształceniem medycznym. W świecie zsekularyzowanym, gdzie wielu ludzi wierzy szamanom wypełniającym parlamenty i gabinety rządowe, o wiele łatwiej jest manipulować umysłami i siać panikę. Brak odwołania do wieczności, do transcendencji, brak wiary w Boga lub po prostu w logikę, siłą rzeczy wypełniany jest przez inną "religię”. Jej prorokami i apostołami stają się różne Gates’y, Sorose, Rockeffellery, Fauci, Rotszyldy, a w lokalnej skali – Simony, Horbany, Morawieccy, Szumowscy, Niedzielscy itp… I z tym absolutnie, w odniesieniu do polskich "złotych cielców", się nie zgadzam. Tyle. Odchodzę od płota, idę do chałupy...

Tekst  ukazał się na Salon24.pl 7 lutego 2021r