Naczelna zasada Unii była taka, że Niemcy finansują budżet z którego to pieniądze trafiają do państw potrzebujących (np. Europy wschodniej, gdzie największy beneficjent to Polska), a potem one wracają nad Ren w postaci kontraktów dla firm niemieckich i francuskich. Niemiec płaci Niemiec dostaje. Nie bez przyczyny niemiecki minister gospodarki jakiś czas temu chwalił się, że z każdego euro wpłaconego do budżetu UE przez RFN, z powrotem trafia 80%. Zatem pomysł na UE był prosty: Niemcy finansują budżet, zatem pieniądze mają wracać. Przy okazji peryferia dostają nowe drogi i stadiony.

Tymczasem Polska od pewnego czasu próbuje prowadzić autonomiczną politykę przyciągania inwestycji i finansowania ich (przynajmniej w jakiejś części) z środków UE. W najbliższej dekadzie większość największych projektów infrastrukturalnych oraz przemysłowych wybudują nam firmy z Korei Południowej.
Co więcej, inwestycje te to ewidentne deptanie po odcisku niemieckich firm: dwie największe inwestycje przemysłowe w historii Polski (czemu nikt o tym nie mówi?) czyli Polimery w Policach budowane przez Grupę Azoty oraz Lotos (12 mld zł) oraz Olefiny budowane przez Orlen w Płocku (15 mld zł) stanowić będą realną i bardziej niskoemisyjną konkurencję dla niemieckich koncernów petrochemicznych i chemicznych, głównie BASF. A instalacje te, wraz z transferem technologii, wybudują nam firmy z Korei Południowej.
Dla niedowiarków powodzenia opcji azjatyckiej polecam przykład terminalu kontenerowego DCT w Gdańsku, który został zbudowany i rozwija się na bazie know-how z Singapuru. Terminal DCT jest chyba obecnie najprężniej rozwijającym się terminalem na Bałtyku i podgryza coraz mocniej pozycję terminali niemieckich.
Idąc dalej, podobne przykłady widzimy w sektorze motoryzacji. Do tej pory Polska poprzez różne granty pozwalała na budowę fabryk dla niemieckiej motoryzacji (Opel, Volkswagen, Mercedes), czyli Niemcy oszczędzali na montowaniu swoich samochodów, bo w Polsce taniej a i podatków płacić nie trzeba. Obecnie w Polsce trwa etap przyciągania producentów nowej mobilności, a swoje fabryki akumulatorów do pojazdów elektrycznych rozbudowuje LG Chem, a Northvolt (szwedzko-amerykańska firma związana z Teslą), buduje bardzo nowoczesną fabrykę w Gdańsku. Te biznesy również kanibalizują rynek niemieckich firm motoryzacyjnych. Takich porządków w naszej części Europy po 1989 r. jeszcze nie było.
Teraz słyszymy, że partnerem (również kapitałowym) w budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego ma być Korea Południowa, która posiada bardzo duże doświadczenie w budowie i zarządzaniu tego typu obiektami, bo zarządza chyba jednym z największych portów lotniczych na świecie.
Na deser, Korea Południowa ogłosiła też chęć budowy reaktorów jądrowych. Mają realne argumenty, deklarują, że zrobią to 30% taniej niż Francuzi i ich EDF zadłużony na 30 mld EUR.
Na oko, Koreańczycy wybudują w Polsce infrastrukturę do 2030 za jakieś 100 mld zł. Korea Południowa ma podstawową zaletę. Nie ma żadnych interesów geopolitycznych w naszym regionie. Nie jest też mocarstwem wielokrotnie większym niż my, więc będzie traktować inwestycję w Polsce jako inwestycję właśnie, a nie jako polityczny lewar. Dodatkowo jest państwem raczej na trajektorii stabilnej w kierunku zwijającej się, niż ekspansywnej, o bardzo stabilnej sytuacji wewnętrznej, więc nie grozi nam bycie zakładnikiem polityki frakcyjnej, jak w wypadku relacji z Izraelem. Korea ma bardzo dobre know-how w budowie zaawansowanych projektów infrastrukturalnych, jako jako jedyni kończą te elektrownie jądrowe na czas i są na bieżąco.
Takie działania nie mogą podobać się starym państwom Zachodu, ponieważ burzy to jeden z głównych założeń integracji UE, czyli tworzenia rynku zbytu w państwach nowej UE dla firm niemieckich i francuskich.
Myślę sobie, że że tu jest ukryte drugie dno sporo o KPO i pieniądze z UE, bo takie działania Polski niweczą zastany porządek rozwojowy w UE. Niemcy widząc taki a nie inny obrót sprawy, za wszelką cenę próbują przyciąć strumień środków UE na rozwój w Polsce. Skoro pieniądze w Polsce nie będą wspierać niemieckich firm, to nie będzie tych pieniędzy wcale.
Oczywiście każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony, polityka którą zaczęła prowadzić Polska może wpłynąć negatywnie na stabilność gospodarki, zwłaszcza krótkofalowo. Ale dopóki Polska więcej eksportuje niż importuje, nasza stabilność, nawet przy słabnącej złotówce nie jest zagrożeniem. Oczywiście Niemcy mogą swoje fabryki przenieść gdzie indziej (do Włoch?) ale to nie jest takie proste, bo krajów z dostępną tanią siłą roboczą (Ukraińców) w okolicy jest niewiele. Chyba, że rzeczywiście na wiosnę czeka nas rozbiór Ukrainy i przesunięcie granicy niemieckiej strefy wpływów na Zbrucz.
Niemcy też znają ograniczenia dla polityki przycinania finansowania dla Polski. Ograniczeniem tej polityki jest fakt, że jak już się raz pieniądze zabierze, nie można tego zrobić po raz drugi (mandaty nie działają na bezdomnych Cyganów) a Unia nie dysponuje żadnym pozafinansowym mechanizmem dyscyplinowania (nie można państwa z Unii wyrzucić). Dodatkowo w Polsce beneficjentem znacznej części środków są platformerskie, prounijne samorządy - więc z punktu widzenia budowania wpływów nad Wisłą te środki nie są dobrym lewarem.
Co więcej, agresywne działania UE są tylko wodą na młyn antyeuropejskiej Konfederacji i Zbigniewa Ziobry, a nie proeuropejskiej opozycji. Zatem Niemcy i UE mogą osiągnąć efekt przeciwny do zamierzonego.
Co nam pozostaje? Trzymać kciuki za inwestycje koreańskie w Polsce!

Tekst ukazał się na Salon24.pl 10 grudnia 2021r