W Polsce Tuskowi uchodzą kłamstwa, manipulacje i fake newsy. Na świecie jego zaczepki i prowokacje są pamiętane i sprawiają, że jest ignorowany.
Na spotkaniach z partyjnym aparatem i w zaprzyjaźnionych mediach Donald Tusk może z tupetem twierdzić, że robił i mówił coś zupełnie innego niż faktycznie, szczególnie gdy chodzi o Rosję, Putina i uzależnienie Polski od rosyjskich surowców energetycznych. Na świecie, poza Niemcami, a długo także poza Rosją, obecny przewodniczący Platformy Obywatelskiej nie mógł liczyć na pobłażanie, gdy próbował prostować zwoje mózgowe tamtejszym politykom, ale też widzom i słuchaczom.

Gdy 25-26 marca Joe Biden był w Polsce, Donald Tusk bardzo zabiegał (m.in. poprzez ambasadora USA w Warszawie Marka Brzezińskiego), żeby amerykański prezydent go przyjął. Tak się nie stało, co potem komentowano głównie brakiem czasu w bardzo napiętym kalendarzu. To byłaby dla Donalda Tuska bardzo wygodna i korzystna interpretacja.
Wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi w USA i Wielkiej Brytanii były polski premier nie jest pożądany jako rozmówca właściwie w żadnej sprawie. Jest persona non grata. A jeśli w tych dwóch państwach miarodajne osobistości nie mają ochoty z Tuskiem rozmawiać, to i w innych zastanawiają się, co jest grane. A to jest grane, że trzeba być odpowiedzialnym za to, co się robiło i mówiło nawet dawno temu. Efekt jest taki, że jako partner i mąż stanu Tusk dla ważnych polityków na świecie nie istnieje. Przez niego samego i zwolenników ta prawda nie jest przyjmowana do wiadomości, bo przecież jego głównym atutem miały być znajomości. Okazały się w dużym stopniu urzędowe. I miała być światowość, a jest prowincjonalizm. Co Tuska szczególnie irytuje obecnie, gdy rolę światowca z sukcesami odgrywa Andrzej Duda.
Donald Tusk podpadł Ameryce i Wielkiej Brytanii, gdy był przewodniczącym Rady Europejskiej. Najbardziej podpadł w latach 2017-2018. I o ile w wypadku Wielkiej Brytanii nie polubiła Tuska ówczesna premier Theresa May, czyli koleżanka partyjna obecnego szefa rządu Borisa Johnsona, o tyle w wypadku USA, zadarł z Donaldem Trumpem. I wydawałoby się, że u Joe Bidena powinien tym zapunktować. Nic z tego. W poważnych państwach istnieje pamięć przekraczająca partyjne i personalne uwarunkowania. Gdy się zgrywa chojraka, warto pamiętać, że – w przeciwieństwie do tego, co mamy w Polsce – liczy się ranga i majestat urzędu, a nie osoba. I Tuskowi jest pamiętane, że podskakiwał prezydentowi USA, a bezczelnie i protekcjonalnie zachowywał się wobec premier Wielkiej Brytanii.

W relacjach z prezydentem USA źle zaczęło się dziać we wrześniu 2017 r. Tusk chciał zabłysnąć, a wyszedł na kogoś mało błyskotliwego. Ówczesny przewodniczący Rady Europejskiej spytał Donalda Trumpa, czy wie, że w Unii Europejskiej jest dwóch przewodniczących. Amerykański prezydent przytaknął, że wie. Na co stojący obok Jean-Claude Juncker (przewodniczący Komisji Europejskiej) rzucił, że o jednego przewodniczącego jest w UE za dużo. I wskazał na Tuska jako tego zbędnego. Miało być zabawnie, wyszło dla Tuska żałośnie.
Tuż przed szczytem NATO w Brukseli (11-12 lipca 2018 r.) Donald Tusk wypalił: Droga Ameryko, doceniaj swoich sojuszników, w końcu nie masz ich zbyt wielu.
Potem dołożył do tego jeszcze tweet adresowany bezpośrednio do prezydenta USA: „Drogi Donaldzie Trumpie, Stany Zjednoczone nie mają i nie będą miały lepszego sojusznika niż Unia Europejska. Wydajemy na obronę dużo więcej niż Rosja i tyle, ile Chiny. Mam nadzieję, że nie ma pan wątpliwości, że to inwestycja w nasze bezpieczeństwo, czego z pewnością nie da się powiedzieć o wydatkach rosyjskich czy chińskich”. Problemem jest to, że akurat Trump miał rację, gdy zarzucał europejskim partnerom, iż na obronie oszczędzają, a USA za nich ponoszą koszty.
Gdy zaczepka Tuska o niewielu sojusznikach pojawiła się na stronach internetowych amerykańskich mediów, spotkała się z licznymi komentarzami. Amerykanie pytali, kto tu robi komu łaskę. Zastanawiano się też, co takiego wielkiego dają Ameryce europejscy sojusznicy i czym byłaby Europa bez amerykańskiego parasola oraz bez nadstawiania przez Amerykę głowy w obu wojnach światowych. Były prośby, by przewodniczący Rady Europejskiej nie „podskakiwał”, bo to nie jego liga. Innymi słowy, wypowiedź Tuska uznano za wyjątkową impertynencję.
Zwykli Amerykanie przypomnieli, że łącznie wszystkie inne państwa NATO poza USA, czyli także te nie należące do UE, wydają na obronę ponad trzy razy mniej niż „amerykański sojusznik” (wtedy, w 2018 r., budżet obronny USA wynosił prawie 720 mld dolarów). A to oznaczało, że gdy Ameryka płaci za bezpieczeństwo Europy, państwa europejskie mogą wydawać pieniądze na inne cele, np. socjalne czy na służbę zdrowia. Dlatego mądrzenie się Tuska uznano za bezczelne i niegodne.
Donald Trump brutalnie uświadomił takim jak Tusk, że państwa UE chcą, by USA chroniły je przede wszystkim przed Rosją, a jednocześnie przekazują Rosji dziesiątki miliardów euro (za gaz, ropę, na wspólne inwestycje energetyczne), przez co nie tylko się od Rosji uzależniają, także politycznie, ale też dają Putinowi pieniądze na zbrojenia. Trump otwarcie wygarnął to 11 lipca 2018 r. podczas spotkania z sekretarzem generalnym sojuszu Jensem Stoltenbergiem. Potem Trump to samo powiedział ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
Żaden poważny europejski polityk nie odważył się Trumpowi „odpyskować”. Po prostu dbali o interesy własnych państw. Wyrwał się tylko Donald Tusk. Dość powszechnie, także w USA, było to odebrane jako reprezentowanie niemieckich interesów, szczególnie wtedy, kiedy Niemcom nie wypadało o tym mówić. I Amerykanie o tym pamiętają, choć mamy prezydenta z innej opcji i zmieniła się administracja. Tusk po prostu zadarł z USA. Dlatego miał szlaban na spotkanie z Joe Bidenem w marcu 2022 r. w Warszawie.
Donald Tusk brnął w prowokowanie USA, bo wierzył, że w ten sposób jest ważny. Dlatego jeszcze wielokrotnie krytykował politykę prowadzoną przez amerykańskiego przywódcę twierdząc, że stanowi ona zagrożenie dla światowego porządku, a przede wszystkim dla Unii Europejskiej. W rozmowie z „Die Zeit” przyznał, że prezydent Stanów Zjednoczonych stanowi dla UE ogromne wyzwanie, a wręcz zagrożenie.
W Polsce Tuska ochoczo wsparł jego Sancho Pansa - Tomasz Lis, który napisał: „To, że największym zagrożeniem dla świata jest prezydent Rosji, przez lata było oczywiste. Dziś już nie jest, bo da się obronić teza, że największym zagrożeniem dla świata jest prezydent USA. Ameryką rządzi człowiek o mentalności Kim Dzong Una, a być może agent Putina”. Sancho Pansa to pestka, ale głos jego pana w Waszyngtonie zapamiętano.
Tuskowi mało było „pogrywać” nie w swojej wadzie i klasie wobec Donalda Trumpa, więc postanowił być jeszcze politycznym damskim bokserem. We wrześniu 2018 r. Tusk wystąpił na szczycie UE w Salzburgu, gdzie impertynencko odrzucił propozycje Wielkiej Brytanii w sprawie brexitu, co wywołało irytację premier Theresy May i brytyjskich mediów. May mówiła, że domaga się szacunku ze strony UE, a nie traktowania „z buta”. Wskazywała też na godność Brytyjczyków.
Mówienie prawdy, nawet jeśli jest ona trudna i nieprzyjemna, jest najlepszym sposobem na okazywanie szacunku dla partnerów
— odpowiedział Tusk brytyjskiej premier.
Tabloidy w Londynie uznały, że Tusk zachował się jak cham wobec damy i starał się ją upokorzyć. „The Sun” nazwał Tuska „protekcjonalnym pacanem, który nie marnuje żadnej okazji, by obrazić brytyjską premier”. „Daily Mail” zwrócił uwagę, że słowa Tuska o „emocjonalnej reakcji” Theresy May „mają seksistowski wydźwięk”. Podobnie uznała wiceprzewodnicząca Partii Konserwatywnej Helen Whately: „Ten język gra na stereotypach dotyczących kobiet. Zastanawiam się, czy przewodniczący Tusk użyłby tego sformułowania, gdyby mówił o premierze mężczyźnie”.
Gdy ówczesny szef brytyjskiego MSZ Jeremy Hunt podczas konwencji Partii Konserwatywnej mówił, że „UE została stworzona po to, by chronić wolność, a to ZSRR powstrzymywał ludzi przed wyjazdem”, Tusk odpowiedział, że „takie porównanie jest niemądre i obraźliwe”.
Znowu skomentował to „The Sun”: „Daruj sobie fałszywe oburzenie komentarzami Hunta. Przynajmniej minister spraw zagranicznych jest wybierany przez wyborców, a nie przez biurokratów”. Takie rzeczy jak impertynencje Tuska zostały zapamiętane, niezależnie od tego, kto akurat był premierem.
Donald Tusk zadarł z państwami, które nie tylko w kontekście agresji Rosji na Ukrainę, są najważniejszymi gwarantami bezpieczeństwa w Europie i filarami NATO. I choć potem udawał, że nic się nie stało, nikt ważny nie zgodził się na taką formę amnezji. Tylko w Polsce Tuskowi uchodzą kłamstwa, manipulacje i fake newsy. Na świecie jest on już przeszłością i ten stan przyjęto z ulgą, bo najważniejsi politycy mieli po prostu Tuska dość. Dlatego jego przechwałki, że mógłby wszystko załatwić, gdyby tylko chciał, to puste słowa. Nikt poważny nie ma ochoty z Tuskiem gadać. Bo i po co?

Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 5 maja 2022r