Przedstawiamy kolejny odcinek omówienia bardzo ciekawego raportu Sławomira Sierakowskiego i profesora Przemysław Sadury „Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw”. Autorzy przedstawiają w nim poszczególne elektoraty, potencjał wyborczy partii, i scenariusze na wybory. Końcowa, całkowicie błędna konkluzja częściowo zawarta jest w samym tytule - działacz polityczny Sławomir Sierakowski wierzy, że wystawienie na wybory jednej listy pozwoli tak zjednoczonej opozycji odsunąć PiS od władzy. Z badań przestawionych w raporcie wynika jednak, że utworzenie, jak za komuny, Frontu Jedności Narodu (FJN) jest niemożliwe.
W pierwszym odcinku opisaliśmy za Sierakowskim i Sadurą emocje, jakimi kierują się wyborcy PiS i PO.

Tym pierwszym towarzyszą duma, nadzieja, radość, poczucie bezpieczeństwa, czy ufności. Natomiast wyborcy Platformy miotają się w złości, gniewie frustracji. Towarzyszą im wyłącznie negatywne emocje - o żadnych pozytywnych autorzy raportu nie wypominają, Więcej można przeczytać w tekście pod tym linkiem.
W tym odcinku omówimy sytuację PSL. Konkluzja jest taka: zgodnie z raportem, PSL nie ma najmniejszych szans wyborczych, grozi mu niemal całkowity upadek. Wedle autorów jedynym ratunkiem jest start na jednej liście wyborczej w owym Froncie Jedności Narodu. Sierakowski chciałby, by stronnictwo zmieniło się w rodzaj PO, czy jakiejś tam Lewicy, tyle że ze wsi, czy małych miasteczek. Oczywiście on liderom PSL nie powie, że chodzi o to by, ludowcy całkowicie stracili swą tożsamość, ale jeśli mu pozwolą doradzać, to będzie im wmawiał, że świetlana przyszłość czeka ich tylko w jedności z proaboryjną (prodeath) Platformą i Lewicą i podpisanie się pod wszystkimi patologiami ideologii LGBTWC coś tam coś tam.

 

Raport ma dostarczać argumentów za owym zjednoczeniem, a jest dokładnie odwrotnie. Sławomir Sierakowski robi bardzo porządne, solidne badania, po czym zawsze je źle interpretuje, więc jak doradza to zawsze z katastrofalnym dla słuchających go skutkiem, o czym, jak w poprzednim odcinku pisałem, może zaświadczyć były szef SLD Wojciech Olejniczak i nieustająco od 2015 roku Platforma Obywatelska.
Głównym argumentem, który ma przemówić do PSL są jego katastrofalne wyniki poparcia przedstawione w badaniach Sierakowskiego i Sadury. Wśród tych, którzy deklarują udział w wyborach PiS może liczyć na 33,2% głosów, PO z przystawkami na 27,5% a PSL na 2,6%.
Tu uwaga: w badaniach jest jakiś błąd, albo co najmniej niejasność. Autorzy w innych wykresach, konsekwentnie pokazują, iż PSL może liczyć tylko na 2,1% tych, którzy deklarują udział wyborach
Potencjalny sojusznik, którego jak z raportu wynika nie znoszą wyborcy PSL, czyli Polska 2050 może liczyć na 7,1%. Tak więc stronnictwo nie ma szans samodzielnie przeczołgać się przez próg wyborczy na poziomie 5%, ale razem z Hołownią ma nędzną, ale jednak szansę przepełznąć przez ten wyższy, ustanowiony dla koalicji - 8%. Jeśli głosy by się zsumowały (co jest niemożliwe) partie startując razem mogłyby liczyć na 9,2% - 9,7% głosów. Margines bezpieczeństwa dla obu partii wynosi więc zaledwie 1,2 - 1,7%. Według stanu na dziś dla partii Hołowni były on wyższy przy starcie samodzielnym - 2,1%.
Tak czy owak kilka dużych wiejskich wesel, skacowanym gościom nie chce się iść na wybory i PSL z Hołownią lądują za burtą. Ciekawe, że w akapicie o tym, na jakie poparcie mogłyby liczyć poszczególne partie, gdyby zmobilizowały, tych którzy dziś deklarują, iż nie wezmą udziału w wyborach, PSL w ogóle się nie pojawia.
Okazało się, że aż 75% osób w tej grupie (deklarującej, że nie pójdzie na wybory - przyp. red) twierdzi, że istnieje partia polityczna bliższa im niż inne. Najczęściej wskazują w tym kontekście na Prawo i Sprawiedliwość (36%, a więc wyższe niż w grupie głosujących), KO (23%, rzadziej niż w grupie głosujących), Polskę 2050 (14%, częściej niż wśród głosujących) i Konfederację (10%, częściej niż wśród głosujących), Lewicę (10%, częściej niż wśród głosujących). Można więc przypuszczać, że przy udanej kampanii jakaś część tych osób zdecyduje się jednak zagłosować, a przynajmniej może być podatna na działania profrekwencyjne i mobilizacyjne.
piszą Sierakowski i Sadura
PSL już nie ma, a może autorzy o nim zapomnieli, tak jak np. w Brukseli europoseł stronnictwa Adam Jarubas, który chciałby zarząd nad polskimi lasami oddać unijnej eurokracji i rozwrzeszczanym, agresywnym bandom niemieckich ekoterrorystów. Tak, czy owak mobilizacja potencjalnych wyborców przynosi wielki uzysk PiS, a najwięcej traci na tym PO. Jak z PSL nie wiadomo.
Sierakowskiemu i Sadurze bardzo więc nie podoba się pomysł zwiększenia liczby komisji wyborczych na prowincji i ułatwianie dotarcia do nich.
Zwróćmy uwagę, że próby zmiany zasad głosowania tak, aby rozmnożyć komisje wyborcze w małych wspólnotach na prowincji, to nic innego jak próba wprowadzenia społecznego przymusu głosowania. Zamiast formalnego obowiązku zadziałać ma kontrola społeczna znacznie bardziej szczelna na wsi i w małych miastach niż dużych (istotna jest tu większa obecność Kościoła)…. Im mniejsza miejscowość, tym bardziej kolektywny, bo znacznie mniej anonimowy, sposób podejmowania decyzji wyborczych. Tak można przyciągnąć do urn tych, którzy nie chcą dziś głosować. A że na wsi poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości jest znacznie wyższe niż w miastach, to przyrost głosów dla partii rządzącej może być bardzo znaczący.
Straszne - im więcej ludzi głosuje, bierze udział w owym „wielkim święcie demokracji”, tym gorzej, bo PiS dostanie większe poparcie. Autorzy piszą nawet, że PiS wprowadza „społeczny przymus głosowania”. Sąsiedzi będą się na wsi grabiami i widłami zaganiać do głosowania na PiS. Ten akapit dobrze pokazuje jak kawiorowi, wielkopańscy lewacy jak Sierakowski, widzą lud i nim pogardzają. Na prowincji ludzi się nie motywuje, nie zachęca, nie przekonuje argumentami, tylko przymusza, ewentualnie przekupuje, bo polski lud, potomkowie chłopów pańszczyźnianych rozumieją tylko bat, albo michę. W pierwszym odcinku pisaliśmy jak Sierakowski dzieli choćby elektorat PiS - na sitwę, która korzysta z bycia blisko władzy i taki lichy plebs, który można 500+ przekupić, i który Sierakowski nazywa „cynicznym elektoratem”.
PSL w ogóle też nie pojawia się w wynikach badań dotyczących tego kto według elektoratów wygra wybory. I tak 85% wyborców PiS uważa, że zwycięży ich partia, a tylko 4%, że PO. Wśród wyborców głównej partii opozycyjnej 21% obstawia zwycięstwo PiS, a 68% PO. Podejrzewam, że PSL obstawia zwycięstwo PIS nawet bardziej niż on sam. Autorzy na pewno i PSL zbadali, ale uznali, że nie warto wszystkiego publikować. Może Tuskowi pokażą utajnioną część raportu i będą mu doradzać. PiS powinien ściskać za to kciuki.
Bardzo ciekawe są wyniki badań dotyczących tego jakie partie lubią poszczególne elektoraty i liderów. Konkluzja jest taka: wyborcy PSL nie cierpią Polski 2050, próba zmuszania ich do wspólnej listy to gwałt na ich sumieniach, indywidualny pomysł Kosiniaka-Kamysza i innych prominentów stronnictwa bojącym się o swoje mandaty. Nie chodzi o reprezentowanie wyborców, tylko siebie.
Wyborcom PSL „podoba się” (takie sformułowanie pada w badaniach) oczywiście własna partia - 73%. Lewica podoba się 20% wyborców PSL, a PiS 17%. Ludowcy wolą PiS od swego dawnego koalicjanta - PO, który podoba się 15% wyborców stronnictwa. Ludowcy wręcz nie cierpią Polski 2050. Podoba się ona zaledwie czterem procentom. Więcej sympatii mają nawet do Konfederacji - 5%. O Agrounii nie wspominamy, bo nie warto. W druga stronę jest zupełnie inaczej. 30% wyborców Polski 2050 deklaruje, że PSL im się podoba. Natomiast elektorat PiS nie odwzajemnia uczuć żywionych przez ludowców. PSL podoba się jedynie 2%, co i tak jest wynikiem lepszym niż wszystkich pozostałych partii, oprócz Konfederacji. Ta ma w PiS 6% sympatyków.
Krótko mówiąc ze wszystkich możliwych partnerów koalicyjnych Kosiniak-Kamysz wybrał akurat tego, który jest ludowcom najbardziej wstrętny. To może w części tłumaczyć dlaczego sami ludowcy niezbyt cenią swego lidera. (Pozostałe wyniki kto kogo lubi omówimy w kolejnych odcinakach).
Sierakowski i Sadura zauważają, że
Elektoraty trzech największych partii opozycyjnych, tj. KO, Polska 2050 i Lewica, cechują się całkowitym odrzuceniem PiS oraz dużą dozą wzajemnej sympatii. Szczególnie dużo cieplejszych uczuć jest na linii Koalicja Obywatelska – Polska 2050 oraz Lewica – Koalicja Obywatelska, mniej zaś pomiędzy Lewicą a Polską 2050,
W konkluzji nie chcą więc przyznać, że elektorat PSL całkowicie odrzuca partie Hołowni.
Zapytani o to, który lider im się podoba ludowcy na pierwszym miejscu stawiają Mateusza Morawieckiego - 43%.
Władysław Kosiniak-Kamysz jest dopiero drugi - 41%. (Może Morawiecki powinien wystartować w wyborach na szefa PSL). Trzecie miejsce na podium z wynikiem 28% zajmuje, uwaga, uwaga, attention Panie, Panowie 10,9,8,7,6, 5,4,3,2, 1,0 tadam: Jarosław Kaczyński.
Ludowcy wolą prezesa PiS nawet od Donalda Tuska - 22%. Za to naprawdę nie znoszą Szymona Hołowni. Jego wielkopańskie, wielkomiejskie maniery konferansjera i wodzireja podobają się ledwie 11%. To nawet gorszy wynik niż Sławomira Mentzena - 12%. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że najgorszą opinię wśród ludowców mają: Zbigniew Ziobro, Michał Kołodziejczak i Robert Winnicki.
Zgodnie z raportem 57% wyborców opozycji uważa, że powinna ona wystartować z jedną wspólna listą Frontu Jedności Narodu. Tę opinię ma podzielać 54% zwolenników PSL. 22% chce iść osobno, reszta nie ma zadania. Dalej autorzy przedstawiają konkluzje, które mają skłonić PSL do zapisania się do FJN.
Przeciwko jednej liście można zgłosić jeden argument. Wyborcy PSL nie ufają większości liderów opozycji… za to wielu z nich ufa politykom PiS: Kaczyńskiemu (28%) i Morawieckiemu (43%). Jedna lista może oznaczać utratę części wyborców PSL na rzecz PiS. Jednak samodzielny start PSL to niemal pewna katastrofa .. Koalicji PSL i Polski 2050 nie ułatwia fakt, że Hołownia podoba się tylko 11% ludowych wyborców. Trudno też znaleźć dwa tak różne od siebie aparaty partyjne jak najbardziej inteligencki ze wszystkich partii Ruch Hołowni i wiejsko-małomiasteczkowy PSL.
Dalej celnie pytają:
A gdyby Ruch Hołowni i PSL startować miały jako jedna partia, to czy politycy Hołowni mają startować z list PSL, czy politycy PSL z list Hołowni?
Nie wiem jak liderzy ludowców rozwiążą tę zagadkę. Jak mieliby namówić swych wyborców, by szukali ich na listach partii, której wręcz nie znoszą. Konferansjerskie popisy Kosiniaka-Kamysza na wspólnych show z Hołownią nic nie pomogą, a tylko zaszkodzą. Jak się będzie starał dorównać Hołowni, to zjedzie do jego poziomu - 11%. Druga ewentualność jest taka, że wielkomiejski elektorat Polski 2050 miałby głosować na listę „wieśniaków”.
Sierakowski z Sadura konkludują, że jedynym wyjściem dla PSL jest start z jednej listy całej opozycji. Ciekawe jak miałaby się nazywać? Tymczasem z samych badań wynika zupełnie coś innego. Tak naprawdę PSL powinno słać posłów z darami do PiS, przepraszać i błagać, by przyjął ich na swoja listę.
Wyniki raportu dotyczące PSL, choćby to 2,1%-2,6% budzą wątpliwości, ale przyjmuję je takimi jakie są. Inaczej je jednak interpretuję, niż Sierakowski z Sadurą i wyciągam zupełnie inne wnioski. Np. obaj autorzy forsują to, by słuchać elektoratu, bo on chce wspólnej listy, ale nie pozwalają na to ambicje liderów. Gdyby liderzy PSL mieli iść za głosem swoich wyborców, to natychmiast powinni zerwać wszelkie kontakty z partią Hołowni, wykasować numery telefonów do niej i poblokować w mediach społecznościowych konta, by nie zalewano im stron upławami myślowym i słownym rozwolnieniem Hołowni. Właściwie niemal pewne jest tylko jedno: PSL nie przetrwa po jesiennych wyborach w postaci takiej jakiej jest.
W kolejnym odcinku opiszemy to, co z raportu można wyczytać na temat PO. Jak teraz toczy ich złość i frustracja, to co dopiero będzie po jesiennych wyborach. Jej posłowie już mogą zacząć myśleć o tym, by kupić sobie na całun białe prześcieradła, którymi się nakryją, i którą drogą doczołgać do najbliższego cmentarza.

 Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 11 marca 2023r