A teraz przenieśmy się na tereny ukrainne, dokąd odgałęzili się dość wcześnie, obok innej szlachty polskiej, także Dostojewscy. 30 maja 1596 roku do ksiąg grodzkich miasta Łucka wniesiono następujący zapis, dotyczący Germana Dostojewskiego: „Opowiedanie pani Jaroszowoje Terleckoje o zabiciu pana Iwana Olszewskiego, brata jej, sługi i zeznania woźnego”.

„Roku tysiąc pięćset dziewięćdziesiąt szóstego, maja trzydziestego dnia. Na urzędzie grodzkim w zamku grodzkim łuckim przede mną Jurem Koszykowskim, burgkgrabią i namiestnikiem podstarostwa łuckiego, przyszedłszy i postanowiwszy się oczewisto pani Jaroszewa Terlecka, pani Maryna Bogużałowna Turówna opowiedała i żałowała tymi słowy, iż czasu niedawno minułogo roku teraźniejszego 1596 miesiaca maja ósmego dnia służebnik w Boże wielebnego jego mości ojca Cyryla Terleckiego, episkopa łuckiego i ostrozskiego German Dostojewski niewiadomo z jakiej przyczyny brata mojego wujecznego, pana Iwana Olszewskiego, który też jego mości ojcu episkopowi łuckiemu służył, onego ten Dostojewski w rękę prawa dwakroć ranił i dwie rany zadał, o co ten pan Olszewski, brat mój, sam się przed waszą mością, jako urzędem, jak mam wiadomość, protestował, lecz tak potem z ranienia dnia wczorajszego ze środy na czwartek, mogło być godzin z dwie, w noc w trzy niedziele śmiercią z tego świata z tych ran zeszedł i panu Bogu ducha swego przy wielu ludziach dobrych i przy waszej mości urzędzie oddał. I prosiła jej mość pani Terlecka, abych ja urząd (...) do tego ciała poszedł i one oglądał, także i woźnego Matysa Sławogórskiego z urzędu mojego na oglądanie tegoż ciała przydał (...). A z powinności urzędowej jam do ciała tego zeszłego pana Iwana Olszewskiego chodził i oglądał, także i pomieniony woźny jenerał Matys Sławogórski ode mnie przydany, tam będąc przede mną, na urzędzie wyznał, iż ciało pana Iwana Olszewskiego widział we dworze jego mości ojca episkopa łuckiego i ostrozskiego lezące w zamku łuckim. I opowiadała jej mość pani Terlecka, że po tym zranieniu, które się stało zeszłemu panu Iwanowi Olszewskiemu od Germana Dostojewskiego dnia dzisiejszego z tego świata zeszedł z tych ran i śmiercią zapieczętował. I widziałem za okazaniem pani Terleckoje na tym ciele rany, to jest na prawej ręce podle palca wielkiego na żyłach ranę ciętą także na tej ręce prawej dobrze niżej zapiaścia drugą ranę ciętą, jako że jej mość pani Terlecka nie czyniąc przewodu temu ciału, chcąc do matki i braci jego dać znać o tej śmierci jego, tylko ciało ułożywszy w trumnę przy cerkwi sobornej łuckiej wykopawszy dół uczciwie wedle porządku chrześcijańskiego do dołu odprowadziwszy na linach w dół opuściła i przeze mnie, woźnego, tę śmierć zeszłego pana Olszewskiego ogłosiła i obwołała, że po tym zranieniu od Germana Dostojewskiego ten pan Olszewski z tego świata zeszedł, które opowiadanie jej mości pani Jaroszowoje Terleckoje także wiadomość moja urzędowna i zeznanie woźnego mianowanego na prośbę pani Terleckoje do ksiąg grodzkich łuckich jest zapisano” (Centralne Państwowe Archiwum Historyczne Ukrainy w Kijowie, f. 25, z.1, nr 49, s. 333-334).
Piotr Dostojewski, marszałek jego królewskiej mości powiatu pińskiego, w roku 1599 był z ramienia tegoż powiatu członkiem sądu wileńskiego (Akty izdawajemyje..., t. 20, s. 162).
Na przełomie 1606-1607 r. opinię publiczna na Litwie zbulwersowała sprawa gwałtownej śmierci szanowanego powszechnie ziemianina Stanisława Karłowicza, właściciela majątków Durynicze i Tatarkowicze na Mińszczyźnie. Otóż ten bardzo bogaty szlachcic, mając lat około 45 owdowiał i w ciągu dwóch lat sam wychowywał syna i córkę, spłodzonych z żoną (z domu Gudziejewska). Następnie jednak ożenił się ponownie, tym razem z Maryną Stefanówną Dostojewską, młodszą od niego prawdopodobnie o około 30 lat. Ta różnica wieku, a widocznie i usposobienia, komplikowała pożycie małżeńskie, które trwało 16 lat, zaowocowało kolejnym synem i córką, lecz było nieszczęśliwe i skończyło się tragicznie. Służba dworska zeznawała podczas późniejszego śledztwa, że „zgody między nimi w małżeństwie dobrej nie było i zawsze, kiedy sama pani Karłowiczowa się rozgniewała i do gniewu łajaniem jego, pana Karłowicza, pobudziła, musiał zawsze pan Karłowicz ją przepraszać; jakoż raz z gniewu od niego była i uciekła, aż ją w półmili dogonił”...
Najprawdopodobniej panna Dostojewska wychodziła za mąż za Karłowicza powodowana żądzą pieniędzy, które to – przesadne do patologii – zamiłowanie miało ją w przyszłości doprowadzić do popełnienia zbrodni i do zguby, chociaż – być może – odegrały tu pewną rolę i względy inne...
Sprawa wyglądała w następujący sposób. W lutym 1607 roku 19-letni Krzysztof Karłowicz zaskarża w sądzie grodzkim mińskim swą macochę Marynę z Dostojewskich Karłowiczową o spowodowanie śmierci swego ojca a jej męża Stanisława Karłowicza. Skarga powoduje wszczęcie ostrego śledztwa, z którego materiałów wyłania się obraz jak żywcem wyjęty z Dekameronu.
26 grudnia 1606 roku, na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, pani Dostojewska-Karłowiczowa wróciwszy z łaźni z rodzoną swą siostrą Rainą „męża swego natenczas, do łaźni aby szedł, przymuszała. A gdy ten, za wielkim przymuszeniem jej, do łaźni szedł i już zmywszy się z łaźni wyszedł, jegoż z łaźni idącego niejakiś Tur z rusznicy postrzelić miał”.
Była już noc i w domu wszyscy ułożyli się do snu. Łaźnia, jak to jest w tradycji na Kresach, stała o paręset metrów od domu, już za płotem, okalającym dwór. Ciekawe, że gdy Karłowicz wyszedł z domu, po krótkim czasie gospodyni „sama wrota kazała pozamykać i psy pochować”. Gdy więc zraniony przez kulę dobiegł do bramy, zastał ją zamkniętą. Syn ofiary, Krzysztof, usłyszawszy strzał, wyskoczył w bieliźnie na ulicę i bosy po śniegu biegł do bramy. Oczom jego jawił się obraz makabryczny: broczącego krwią ojca dobijał szablą już obalonego na ziemię jakiś mężczyzna, trzymający w ręku tzw. pułhak, czyli strzelbę. „Nie zabijaj mi ojca!” – wołał chłopiec wdrapując się na płot. Lecz było już za późno. Morderca oddalał się szybkim krokiem przez groblę w stronę pobliskiego zagajnika. Nadbiegła dworska służba podniosła pana i ułożyła go w świetlicy. Umierający próbował coś mówić do żony, lecz ona nie zbliżyła się do niego, stojąc przy otwartej już bramie, gdzie „psy i świnie nieboszczykowską krew lizały” i gryzły odrąbane palce jego rąk. Gdy mąż skonał, „kazała go do swirna wrzucić, a sama poczęła zaraz koło spraw się krzątać”. (Według innego świadectwa powiedzieć miała: „A nieście go do diabła”). Na drugi dzień zajrzał do Durynicz jeden z byłych przyjaciół zmarłego, który później przed sądem zeznał: „Gdym szedł do swirona tego, gdzie ciało nieboszczykowskie było, i gdym do tego swirona wszedł, widziałem, iż ciało nieboszczykowskie niczym nie przykryte, jeno obrusem marnym starym, tak mizernie na ziemi leży, aż przy mnie czeladnik, wziąwszy jakąś dylę starą brunatną, ciało nieboszczykowskie przyrzucił. A w tym czasie, gdym zaczął u pani Karłowiczowej wywiadywać, od kogo by i jakim sposobem był zabit, ona nic na to nie mówiąc i o poradę ani pomoc nie prosząc, zaczęła mówić o sumie pieniędzy, którą jakoby się najbardziej na panu Karłowiczu odzyskać miała”...
Do badania źródeł zbrodni gremialnie włączyła się miejscowa szlachta: Adam Wołodkiewicz, Wojciech Rekuć, Jan Czapliński, Piotr Kozłowski, Jan Mikołajewicz, Stanisław Wyszomirski, Andrzej Zawisza, Jan Turowski, Jerzy Grotecki, Wacław Szemioth, Szczęsny Kułakowski, Stanisław Ciechanowicz, Jan Haraburda i in.
W trakcie śledztwa wyszło na jaw, że jeszcze wiosną 1606 roku Jan Tur, szlachcic spod Słucka (być może był to „przyjaciel” panny Dostojewskiej z lat panieńskich, gdyż na Pińszczyźnie od dawna gnieździła się znakomita rodzina Turów herbu Łuk) w ciągu tygodnia mieszkał w domu Karłowicza razem z tegoż żoną, podczas gdy gospodarz bawił służbowo w Mińsku. Trudno dziś wnioskować, czy łączyła około 35-letnią wówczas Marynę Dostojewską z tym mężczyzną przysłowiowa „niedobra” miłość. Na dwa tygodnie przed morderstwem Tur ponownie się zjawił w Duraczycach i mieszkał po kryjomu u jednego z kmieci poddanych Karłowicza w gumnie. Miał przy sobie szablę i strzelbę. Chłop, Jakub Sieliwonowicz, na rozkaz pani majątku ukrywał przybysza i karmił go. Często zresztą sama pani Karłowiczowa i jej siostra Raina przynosiły mu jedzenie i picie: „A ona częstokroć z nim widując się żywnością opatrowała, nie bacząc na to, że żona małżonkowi swojemu wiarę i miłość powinną przystojnie zachować powinna”...
Po tym gdy Jan Tur oddał zza łaźni zdradliwy strzał w plecy Stanisława Karłowicza i dosiekł go szablą na oczach syna, schował się na kilka godzin w pobliskim lesie, skąd go zaraz pani domu przyprowadziła do siebie i chowała go tu przez trzy dni, przy tym w pokoju, w którym przed śmiercią mieszkał zabity mąż. Podczas pogrzebu, który się odbył w Mińsku, – jak opowiadał sądowi szlachcic Jan Janiszewski „tu w Mińsku widziałem na pogrzebie przy samej paniej Karłowiczowej Jana Tura, wiodącego ją panią, Karłowiczową, samą pod rękę; do którego Tura, gdym zaczął mówić, że takowe wiadomości zachodzą, iż jakoby on był przyczyną śmierci, zaraz biegł do gospody, począł ładunki robić i zaraz tejże nocy z Mieńska wyjechał”... Następnie pani Dostojewska-Karłowiczowa, znów fortelnym sposobem, odwieźć go kazała do Słucka, najwidoczniej po uzgodnieniu wzajemnym dalszego wspólnego postępowania i życia...
Po zabójstwie męża Maryna Dostojewska przystawiła straż do starszego pasierba, Krzysztofa, a pasierbicę Katarzynę trzymała surowo, jak służebnicę. Lecz chłopiec, a właściwie już 19-letni junak, zdołał zmylić pilnujących i po nocy w styczniu 1607 roku uciekł do majątku Swisłocz, w którym mieszkał sąsiad i dobry przyjaciel jego ojca pan Jan Haraburda (który na śledztwie wyznał, iż na dwa tygodnie przed śmiercią Stanisław Karłowicz, goszcząc u niego w domu „rzewnie płacząc wspominał, że mnie pewnie mają zabić”). W podaniu do sądu młody człowiek – chyba nie bez podstaw – pisał, że macocha i jego zamierzała sprzątnąć z tego świata. Jest to bardzo prawdopodobne, gdyż patologiczna żądza zysku kazała pani Marynie już po zgonie męża sporządzić fałszywy testament, na którego mocy właśnie ona stawała się dziedziczką ogromnych na owe czasy kapitałów zamordowanego. Lecz na śledztwie wykazano, że pieczęć szlachecka na pergaminie była podrobiona, podobnie jak podpisy, które należały nie do Stanisława Karłowicza, lecz okazały się identyczne z charakterem pisma Rainy Dostojewskiej, siostry Maryny (Akty izdawajemyje..., t. 18, s. 201-219).
W zasadzie śledztwo niezbicie wykazało winę Maryny Dostojewskiej-Karłowiczowej, gdyż natychmiast po morderstwie zakazała ona służbie gonić zabójcę, mówiąc: „Nie gońcie się, anuż i was którego zabije, co wam do tego”... A i później na wszelkie możliwe sposoby utrudniała śledztwo, „zagradzała dochodzić krwi zabitego małżonka swego”; wykorzystała nawet wpływy swego ojca Stefana Dostojewskiego, by sprawę umorzyć... Wysiłki te częściowo się powiodły, gdyż sąd grodzki miński wyroku w tej drastycznej sprawie ferować nie chciał (z pewnością odegrały tu swą rolę kapitały zgromadzone przez nieboszczyka Karłowicza, a zawłaszczone przez jego przewrotną małżonkę), i przekazał ją do gestii Trybunału Głównego Litewskiego. Czy i z jakim wynikiem on się tą gardłową sprawą zajął, nie wiadomo, pewna jednak, że Jan Tur w 1607 r. skazany został na ścięcie i pozbawiony życia.
Jeżeli chodzi o Marynę Dostojewską-Karłowiczową, to bardziej istotny niż aspekt prawny wydaje się nam w całej tej smutnej historii wątek psychologiczny, a mianowicie owa patologiczna bezwzględność, owe tępe okrucieństwo, które wykazała. Bo przecież niezależnie od tego, czy Stanisław Karłowicz był przeszkodą do zrealizowania jej występnych marzeń o szczęśliwym życiu z Janem Turem, czy o posiadaniu ogromnych bogactw, psychologiczny mechanizm jej długiego, z premedytacją planowanego i szykowanego przestępstwa wykazuje wszelkie cechy patologii i i moralnego zwyrodnienia.
Pewne rozchwianie psychiczne i niezrównoważenie wydaje się być cechą dziedziczną tego rodu, który dosłownie w ciągu paru stuleci (XVII XVIII) uległ drastycznemu biologicznemu wygaśnięciu, a wydanie geniusza myśli i artyzmu literackiego w XIX wieku stanowiło, być może, agonalne drgnięcie przed dalszym postępującym procesem zamierania sił i energii witalnej.