• Na początek krótki quiz. Co ta za partia, której:

— działania mają wartość złota
— polityczne przywództwo cenią wszyscy
— zawdzięczamy, że nie utraciliśmy wolności
— przymiotami są uczciwość, przejrzystość, konsekwencja, skuteczność, odpowiedzialność i cierpliwość
— zaś bronią w walce z tendencjami autorytarnymi, korupcją, kłamstwem i populizmem jest prawda i rozsądek
— i należą się podziękowania za wszystko, co nam dała?
Odpowiedzi udzielił po niemiecku były premier RP Donald Tusk w specjalnym nagraniu na tle Gdańska.

Gwoli ścisłości, wszystkie te powyższe epitety zaczerpnąłem z jego peanu na cześć Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, bo o tę partię chodzi, bo tak właśnie brzmi odpowiedź na mój quiz.
Pan Tusk, dziś przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej, w międzyczasie szef Rady Europejskiej z poruczenia CDU, a imiennie kanclerz Angeli Merkel, jest obywatelem naszego, wolnego kraju, może więc mówić, co mu ślina na język przyniesie. Nie będę oceniał jego nagrania w kategoriach etyczno-moralnych (notabene dokonałem tego w felietonie pt. „Heuchler und…” – do przeczytania w poniedziałek, w najbliższym wydaniu tygodnika „Sieci”), lecz w odniesieniu do warstwy merytorycznej tej czołobitnej oracji. Zastrzegam przy tym, że moją intencją nie jest dyskredytacja CDU, zwłaszcza dorobku unitów w polityce na rzecz Niemiec. Nie mogę jednak pozostać obojętny na bezmiar obłudy lub świadomej manipulacji Tuska, bowiem jego przepojony uwielbieniem i wdzięcznością pean na cześć niemieckich chadeków świadczy albo o jego niewiedzy, albo głupocie i zaślepieniu, albo o zakłamaniu i świadomym wprowadzaniu w błąd opinii publicznej, do wyboru…

50. rocznica gestu Willy’ego Brandta. Konferencja „2+4”


Nie tak dawno minęła 50 rocznica uklęknięcia kanclerza Willy’ego Brandta pod pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. Nie będę wracał do tak odległej historii, wspominam o tym z jednego tylko powodu: dezaprobaty niemieckich chadeków, którzy wówczas odsądzali kanclerza lewicy (SPD) od czci i wiary za „zdradę interesów narodowych” i „nieakceptowalne zrzeczenie się” byłych terenów III Rzeszy na zachód od Odry. Dla polityków CDU/CSU był to obszar „pod tymczasową administracją Polski”. Kanclerz Helmut Kohl (CDU) prezentował tę postawę aż do rozmów „2+4”, poprzedzających przyłączenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej do RFN. Jak przyznał się już po utracie urzędu, polsko-niemiecką granicę uznał „pod naciskiem Amerykanów”, bo „nie miał wyjścia, gdyż stawką było zjednoczenie Niemiec”.
Porównajmy dwie daty z tego okresu: „wymuszony” według kanclerza „Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy” (tak brzmi oficjalna nazwa), został zawarty 14 listopada 1990 roku. Jak zatem w tym kontekście traktować wcześniejszy uścisk Kohla z premierem Tadeuszem Mazowieckim, podczas pamiętnej „mszy pojednania” w Krzyżowej, z 12 listopada 1989 roku – jako spektakl fałszu i dwulicowości? Nie bagatelizuję znaczenia tego wydarzenia dla naszych bilateralnych stosunków, ale kanclerz musiał zdawać sobie sprawę, jaką puszkę Pandory stanowiłoby podważenie przez niego granicy z Polską.
Gwoli ścisłości, w konferencji „2+4” uczestniczyły oba państwa niemieckie oraz tzw. zwycięskie mocarstwa: USA, Wielka Brytania, Francja i ZSRR. Obie niemieckie republiki wstrzymywały się z jednoznacznym uznaniem odrzańskiej granicy. Reprezentanci Polski dopuszczeni zostali do konferencji dopiero w trzeciej turze obrad w Paryżu, 17 lipca 1990 roku. Ostatecznie dwie niemieckie republiki zobowiązane zostały przez tę czwórkę do wyrzeczenia się i niewysuwania w przyszłości rewindykacyjnych roszczeń terytorialnych.
Na marginesie można dodać, że po spektaklu pojednania w Krzyżowej w 1989 roku kanclerz Kohl potrzebował aż ponad pięciu lat, aby znów wybrać się do naszego kraju, pielęgnował natomiast swe „męskie przyjaźnie”, poparte licznymi spotkaniami z rosyjskimi przywódcami Michaiłem Gorbaczowem, a potem Borysem Jelcynem. Co istotne, w międzyczasie odeszli z jego chadecko-liberalnego (CDU/CSU-FDP) rządu koalicyjnego: szef niemieckiej dyplomacji, faktyczny, a nie wykreowany ojciec niemieckiego zjednoczenia Hans-Dietrich Genscher (FDP), który jako pierwszy otwarcie mówił o nienaruszalności naszych granic, za co Kohl go zrugał, że „wybiega przed orkiestrę”, oraz minister obrony Volker Rühe, który jako pierwszy postulował przyjęcie Polski do NATO. Sam Kohl, kanclerz i szef CDU nie palił się do poparcia polskich aspiracji dotyczących sojuszu obronnego, zaś nasze przystąpienie do Unii Europejskiej nastąpiło… sześć lat po utracie władzy przez chadeków (w 1998 roku), czyli dopiero w 2004 roku, już za rządów kanclerza lewicy Gerharda Schrödera (SPD).

Linia polityczna CDU

Czym jeszcze wyróżnił się były lider CDU? Faktami można sypać jak z rękawa. To kanclerz tej partii jako pierwszy podważył transatlantycki sojusz; najpierw odrzucił wsparcie dla USA w ramach międzynarodowej koalicji, interwencji wojskowej po najeździe Iraku na Kuwejt, w operacji „Pustynna burza” (wiosną 1991 r.) – gdy w odpowiedzi Amerykanie ujawnili kilkadziesiąt niemieckich firm handlujących i dozbrajających kraje objęte międzynarodowym embargiem, Kohl ratował reputację sążnistym czekiem na potrzeby USA w działaniach w Zatoce Perskiej. I to właśnie kanclerz CDU, ku osłupieniu cywilizowanego świata, jako pierwszy poleciał do Pekinu, choć po masakrze na placu Tian’anmen (Niebiańskiego Spokoju) nie zakrzepła jeszcze krew – w wyniku rozjechanej czołgami studenckiej demonstracji zginęło około 2,6 tys. ludzi. Mało tego, dla ubicia lukratywnych interesów z komunistycznym reżimem Kohl zwizytował chińskie koszary wojskowe.
Niekiedy niedostrzeżone zdarzenia mówią więcej niż tysiąc słów. Pamiętam obrazek uciekającego po kątach następcy Genschera, ministra spraw zagranicznych Klausa Kinkela (aż do upadku Kohla w 1998r.), gdy przybyły do Bonn przywódca Tybetańczyków i laureat Pokojowej Nagrody Nobla Dalajlama, chciał mu włożyć na ramiona tradycyjny wieniec pokoju… Nie zdołał, ku uciesze fotoreporterów Kinkel robił uniki, niczym karateka i ostatecznie wziął ten wieniec do ręki – nie czas żałować Tybetu, gdy Chiny płacą…
Z polskiego punktu widzenia ważniejsza jest jednak stanowcza odmowa Kohla w kwestii odszkodowań dla ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych i przymusowych robotników. Kanclerz CDU zapowiedział:
Jeśli ktoś myśli, że otworze kasę, ten się głęboko myli.
I nie otworzył. Wypłata została wymuszona, znów pod presją USA, ale dopiero na kanclerzu lewicy.
Dla dopełnienia obrazu CDU, partii charakteryzującej się – według Tuska – „uczciwością przejrzystością, konsekwencją, skutecznością, odpowiedzialnością” itd., nie mogę pominąć podsumowania dokonanego przez samych Niemców, już po utracie władzy przez Helmuta Kohla. Chadecki kanclerz zyskał na koniec ksywkę don Kohleone, a to za sprawą gigantycznej afery, przez którą CDU popadła w największy kryzys w jej dziejach. Jak się okazało, za kulisami wielkiej polityki wielkiego szefa unitów stały wielkie, lewe pieniądze. Z uwagi na rację stanu (kogo Niemcy postawiliby na cokole?), „ojciec zjednoczenia” nie został pociągnięty do odpowiedzialności cywilnoprawnej.
W obronie przed ujawnieniem brudnych, łapówkarskich machinacji kłamał sam Kohl, kłamał jego minister spraw wewnętrznych Manfred Kanther, który prał miliony marek za granicą, kłamali członkowie zarządu partii, kłamali skarbnicy, którzy jako ofiarodawców podawali nawet… żydowskie dusze. W trakcie dochodzenia znikały dokumenty i ludzie, niektórzy na zawsze z powodu „samobójstw”, a były kanclerz postawił siebie ponad prawem i do śmierci nie wyjawił nieoficjalnych płatników na rzecz CDU, bo – jak tłumaczył – „dał im słowo, że ich nie ujawni”… Na koniec stanął przed prezydium partii i odczytał z kartki przepojone skruchą expose, jakie przez ćwierć wieku jego kierownictwa w CDU i szesnaście lat kanclerskich rządów było nie do pomyślenia: owszem, pieniądze przynoszone w kopertach, a nawet w walizkach były, lewe konta poza granicami również, ale… dla dobra partii i kraju, zaś łapówki przyjmowane przez CDU nie miały rzekomo wpływu na jego decyzje polityczne… Dotyczyły one przemysłu zbrojeniowego, w tym na użytek niemieckich i zagranicznych armii, przemysłu energetycznego, samochodowego, budowlanego itd., jak też powiązań Kohla z koncernami medialnymi.
Łapówkarstwo i nepotyzm wśród chadeków były tak zuchwałe, że np. posadę sekretarza stanu do spraw obronnych powierzono zaufanej kanclerza i szefa CDU… pielęgniarce Agnes Hurland-Buning, która za „doradztwo” przy kontraktach m.in. w kwestii sprzedaży rafinerii w Leuna otrzymała prowizję 8,5 mln marek. O skali przekrętów świadczy kara nałożona na CDU przez komisje parlamentarną: 41,347 mln marek. Co trzeba przyznać, pierwszą, która wypowiedziała posłuszeństwo Kohlowi była Angela Merkel. Już po wybuch afery, sekretarz generalna CDU zaapelowała, aby niczego nie zamiatać pod dywan, bo z czasem i tak wyjdzie na jaw, i wciąż będzie obciążało wizerunek unitów.

Rządy Angeli Merkel


Co dotyczy polityki kanclerz Merkel, ta jest lepiej znana, niż jej chadeckiego poprzednika, więc o tym w skrócie. Jaka była i jest, dość wspomnieć dramat całej Europ spowodowany jej niefrasobliwą, sobiepańską polityką imigracyjną, zapowiedziane poparcie dla budowy niemiecko-rosyjskiej pępowiny gazowej Nord Stream 2 (mimo rezolucji europarlamentu potępiającej tę inwestycję), odprawienie premiera Tuska z kwitkiem, gdy jak petent przyjechał do Berlina prosić o głębsze położenie gazociągu blokującego dostęp statków o większej wyporności do świnoujskiego portu, czy choćby sprzeciwy chadeków wobec dozbrajania Polski przez USA, zwiększania kontyngentu amerykańskich żołnierzy w naszym kraju, a nawet ćwiczeń NATO na naszym terenie, że nie wspomnę o takich „drobiazgach”, jak naciski Berlina na Brukselę, by wyeliminować z europejskiego rynku naszych konkurencyjnych transportowców, postawie wobec przekopu Mierzei Wiślanej, planów użeglugowienia Odry itd. W tym kontekście udzielane latami wsparcie dla quasipartii – Związku Wypędzonych, kwestia odrzucania reparacji dla Polski za zrujnowanie naszego kraju czy odwlekania budowy choćby pomnika upamiętniającego 6,5 mln polskich ofiar w wyniku niemieckiej agresji, to już – można rzec – tradycja.
Co zapewne nie umknęło uwadze także nie interesującym się polityką, to nieskrywane wspieranie przez chadeków antyrządowej opozycji w naszym kraju, począwszy od pieniędzy ofiarowanych przez CDU Donaldowi Tuskowi na etapie tworzenia jego partii, a skończywszy na przyznawanych mu (i nie tylko jemu) „gratyfikacjach”. Tą najbardziej osobliwą była nagroda im. Walthera Rathenaua – niemieckiego polityka, który nie wyobrażał sobie obecności Polski na mapie Europy i był zadeklarowanym zwolennikiem bezpośredniej granicy Niemiec z Rosją… Tusk tę nagrodę przyjął (w 2012r.), laudatio wygłosiła sama kanclerz Merkel… Gdyby mogła, pewnie dziś podstawiłaby mu białego konia na powrót do kraju, skoro my, Polacy, i nie tylko, zawdzięczamy jej CDU, że dotąd „nie utraciliśmy wolności”

Oczy Tuska


Jak zastrzegłem, nie było moją intencją dyskredytowanie CDU, zwłaszcza dorobku chadeków w polityce na rzecz Niemiec, lecz faktograficzne uzmysłowienie… – i tu postawię pytanie, na które każdy może odpowiedzieć sobie sam: niewiedzy, głupoty, zaślepienia, czy zakłamania i świadomej manipulacji Tuska, w jego bałwochwalczym, czołobitnym nagraniu?
Ponieważ były premier RP wygłosił swój tekst po niemiecku, przeto i ja odpowiem w tym języku: Herr Tusk, ich lebe noch!, Panie Tusk, ja jeszcze żyję…, i nie tylko ja.
Kiedy ktoś ustami wypowiada kłamstwa, często prawdę mówią jego oczy
— pisała ponadczasowa autorka kryminałów Agatha Christie.
Patrzyliście kiedyś w oczy Tuska?

Tekst ukazał się na łamach portalu wPolityce 24 stycznia 2021r