Coraz częściej docierają do nas informacje o udanych przeszczepach. Ostatnio ? mamy na przykład wręcz odtworzenie twarzy, które jest ponoć osiągnięciem na skalę światową. Piszę ponoć, bo na tym się nie znam, chociaż wyczuwam, że nie jest to żadna reklama i wierzę, że tak jest. Operacje te, są oceniane w świecie jako świadectwa najwyższych kwalifikacji lekarzy.

Na tym tle już samo ? nasze codzienne psioczenie na rzekomo masowo nieudolnych lekarzy, popełniających makabryczne błędy, każe się zastanowić nad faktycznym źródłem tych dramatycznych sytuacji, które mamy w doświadczeniu. Należy wręcz postawić pytanie; skoro jest tak dobrze z kwalifikacjami ? dlaczego jest tak źle z pacjentami. Odpowiedź ? bo to jednostki są kompetentne, a reszta jest nieudolna ? zupełnie mnie nie zadawala i kłóci się z rozsądkiem. Gdyby bowiem tak było, to każdy z tych rzekomo niekompetentnych a tych musiałaby być masa, siałby wpadkę za wpadką. A tu ? błąd błyskawicznej rutyny w diagnozie, ograniczenia finansowe, brak karetki, a nawet wybory w biedzie i brakach, które leżą poza moją wyobraźnią itd. odrzucam jako ogólne wyjaśnienie

Odpowiedź wskazująca na sferę kształcenia kadr i na sposób organizacji służby zdrowia -  aż się narzuca. Mając roszczenia do lekarzy z jednej strony widząc tylko objawy, ludzie najwyraźniej nie wiążą przyczyn ze skutkami, a także nie przyjmują do wiadomości, że możliwości medycyny nie sięgają ponad prawa natury.

Nie odkryję niczego nowego jak powiem, że najwyraźniej sukcesy to dzieło pojedynczych znakomitych zespołów, ich wiedzy, pasji i wierności przysiędze wbrew realiom, a plamy to wątpliwa zasługa organizatorów czyli systemu. Sama taka konstatacja jest ? jak mam nadzieję ? przedmiotem rozważań polityków, a rozwiązań w tym zakresie jako obywatel oczekuję w postaci istotnych elementów programów realizacyjnych deklarowanych przed wyborami i co ważne wykonywanych ? po wyborach. Bo jak do tej pory ? mam tylko do czynienia z deklaracjami odnoszącymi się do obietnic mających naprawiać objawy. Aspiryna podawana na ciężką anginę ? może tylko zmylić, zmniejszy na chwilę gorączkę..

Nie o tym jednak chciałem mówić.

Chciałbym w nawiązaniu do tych informacji o sukcesach transplantologów opowiedzieć o innym, niezwykle ważnym ich aspekcie. O aspekcie w pewnym sensie pozamedycznym. O nim wiedzą Ci doświadczający na sobie tych osiągnięć i sami lekarze, Jakoś się nie porusza sprawy którą widzę może nieco przez przypadek ? bo miałem z nim osobiście do czynienia Dla lekarzy jest on, jak sądzę, bardzo ważnym czynnikiem motywującym.

Dawno, jeszcze w latach 80 ?tych osobiście spotkałem się z wielce dla mnie pouczającym przypadkiem i stąd moja opowieść

Było tak.

Młoda dziewczyna ? studentka z Poznania ? zapadła na choróbsko, które spowodowało całkowitą demolkę nie tylko twarzy ale i narządu żucia co, jak łatwo sobie wyobrazić ? stanowiło krytyczną sytuację dla Jej życia ? a nie tylko odczuć młodej osoby. rozpoczynającej życie. W Poznaniu kończyła już studia, w dużej części miała za sobą wykonywanie pracy magisterskiej. Tak się zdarzyło, że w trakcie pobytu w Krakowie, z którym nie była w żadem sposób związana, dopadł Ją stan krytyczny ? i w zasadzie ? życiowa ściana.

I proszę sobie wyobrazić, iż uruchomiła się, dla mnie dziś zdumiewająca wtedy jednak naturalna koalicja ludzi dobrej woli, w żaden sposób nie mających nawet łączności przekonań Została otoczona opieką medyczną w kierunku leczenia, kolejnych operacji i tych zwalczających chorobę i odtwarzających ubytki narządu żucia. Sprawę poznałem bo Jej kierunek studiów odpowiadał niektórym jednostkom Wydziału, w którym pracowałem. Pani została formalnie przeniesiona z uczelni Poznańskiej do Krakowskiej, tak, że już praktycznie gotowa praca magisterska mogła zostać poddana formalnej procedurze jej obrony. Komisja wskazana odpowiednią uchwała Rady Wydziału  udała się do szpitala, gdzie przy leżącej w łóżku chorej przeprowadzono ? jak wiem z bezpośredniej relacji ? ściśle merytoryczną obronę pracy. Po jej zdaniu ?po pewnym czasie ? Pani złożyła przypisany egzamin i została przyjęta na studia doktoranckie. Bez taryfy ulgowej. Poza wszystkim, dało to jej jednak jakieś zaczepienie podstaw bytowych też i do kontynuacji leczenia Wtedy to zetknąłem się z Nią osobiście, wcześniej uprzedzony, bym nie reagował zbytnio na Jej wygląd ? wówczas faktycznie mało ciekawy. Zresztą, tak naprawdę, już po paru dniach od Jej pojawienia się, nikt już jakoś nie zwracał uwagi na Jej wygląd. Równolegle z nauką, stosownymi egzaminami przedmiotowymi zaczęła wykonywać swą pracę naukową. Przechodziła też kolejne operacje przywracające funkcjonalność i wygląd organizmu. W tym czasie, po kolejnym incydencie w trakcie operacji dowiedziała się też, że istnieją poważne przeciwwskazania medyczne do tego by myślała o rodzinie i dzieciach.

Czas biegł.

Poznała ? bardzo zresztą sympatycznego chłopaka ? wyszła za niego za mąż i ?. urodziła dziecko. To przedłużyło czas do obrony pracy, niemniej ją złożyła i obroniła.

Na obronę Jej pracy, została zaproszona jako gość Rady Wydziału - - tu pozwolę sobie podać nazwisko ? i niech będzie mi to wybaczone bo nie identyfikuje to ani osoby doktorantki ani Jej Promotora -  Pani prof. Stypułkowska z Akademii Medycznej, która wraz z inną osobą prowadziła ów ?przypadek? od strony medycznej. .

I tu, po tej skrótowej opowieści dochodzimy to tego co jest najistotniejsze. Zaproszona Pani Profesor w trakcie obrad ? na ich zamkniecie, po głosowaniach powiedziała, ze z Jej punktu widzenia ? to podejście ludzi prowadzących doktorantkę pod względem merytorycznym, bez ulg za to z uruchamianiem możliwości (o akurat nie było czymś nadzwyczajnym ) - miało dużą wagę dla medycznej strony tego przypadku. Dało mianowicie tej ciężko poszkodowanej osobie poczucie swojej wartości, dało pewność funkcjonowania w tzw. normalnym świecie, przekonało Ją, że świat nie jest Jej wrogiem i ma duży potencjał. Stała się osobą zdrową w pełnym wymiarze. Bez pomocy tych ludzi, ona jako lekarz miałaby zadanie nie do wykonania. To była Jej opinia.

I faktycznie ? gdy pierwszy raz dziewczyna przyszła do nas ? widać było, że chciała się zapaść pod ziemię, gdy już przyjechała odbierać dyplom doktorski ? uroczyście, w Auli ? dziecko dała na ręce swemu mężowi, a sama pomaszerowała po ten dyplom przez całą Aulę.

Jak wiem, potem podjęła pracę w jednej z instytucji naukowych w Poznaniu.

Usłyszę zapewne - Harlequiny opowiadasz.

Wcale nie ? to były fakty. Z lat dawnych.

Tą, nie tyle opowieścią, co relacją, chcę tylko zwrócić uwagę na to, jakie mają znaczenie owe opisywane dziś jako ?przypadki? wyczyny lekarzy i jaka jest rola otoczenia tych ciężko poszkodowanych ludzi.

Ci Chorzy cierpią podwójnie i muszą się wykazać twardością charakteru i samozaparciem olimpijczyka czy himalaisty. Zobaczmy to, co jest udziałem każdego dotkniętego przez los.

I drugie ? w tamtych czasach to wyszło bardzo wydatnie. Pomoc otoczenia nie polegała na tkliwości i użalaniu, a tylko na uruchomieniu pomocy. Nie jednej, a wielu osób.

Czy dziś, bardziej obowiązująca dewiza ? myśl o swoim, a reszta niech cię nie obchodzi ma jakikolwiek sens?

Pomyślmy i o tym, gdy słyszymy o wspaniałych przypadkach sukcesów medycznych.