Pan Jezus powiedział: Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone (Ewangelia wg św. Łukasza 6,37). Obok nawoływania do nadstawiania drugiego policzka to jedna z najbardziej ulubionych przez „Gazetę Wyborczą” zasad Nowego Testamentu, najgorliwiej wtłaczanych mniej wartościowemu plemieniu tubylczemu w ramach pedagogiki tej gazety. Prawo do osądu, a także do odpłaty pozostawione jest w Piśmie Świętym Panu Bogu.

W naszych laickich czasach ta zasada trafiła pod strzechy w wersji: „potępiamy czyn, a nie człowieka, który ten czyn popełnił”, a prawo do osądu i odpłaty powierzone zostało instytucji sądów powszechnych. Czyli sądy powszechne pełnią rolę Pana Boga. Jest w tym głębokie nieporozumienie. Jeżeli boskie prawa przypisuje się ludziom, nic dziwnego, że tracą oni poczucie rzeczywistości i gotowi są twierdzić, że zdanie pewnego upartego starucha jest wiążące nie tylko dla wszystkich obywateli w kraju, lecz również dla rządów innych państw, i jest ostatecznym probierzem demokracji. Z całym szacunkiem dla pana Rzeplińskiego, ale jak każdego człowieka, mogła go dotknąć demencja wczesna albo demencja starcza, albo psychoza maniakalno-depresyjna, albo jakakolwiek inna choroba uniemożliwiająca mu właściwy osąd rzeczywistości. Traktowanie poglądów jednego człowieka jako miary demokracji, która jest przynajmniej z definicji władzą większości, jest dowodem aberracji intelektualnej charakterystycznej dla naszych czasów, w których wszelkie tradycyjne wartości zostały rozchwiane, a pojęcia podlegają redefiniowaniu.
Zrozumiałe jest, dlaczego akurat „Gazeta Wyborcza” nakazuje potępiać czyn, a nie człowieka, który go popełnił. Zgodnie z tą zasadą mamy prawo potępiać postępki majora Baumana, ale wara nam od samego majora. On zresztą sam dawno już i ochoczo potępił wszelkie postępki ze swego poprzedniego wcielenia i teraz mieni się światowej sławy specjalistą od postmodernizmu czy jak tam Państwo wolą – od ponowoczesności. Podobnie według „Gazety Wyborczej” Stefan Michnik miał prawo zapomnieć o wszystkich skazanych przez siebie na śmierć, a Helena Wolińska miała prawo czuć się prześladowana przez polskich antysemitów wypominających jej grzechy przeszłości.
Zasada, nakazująca oddzielić ocenę czynów od oceny człowieka popełniającego te czyny, jest przede wszystkim sprzeczna z codzienną praktyką. Na przykład na studia przyjmujemy kandydata na podstawie oceny z pracy maturalnej. Jeżeli powinniśmy oddzielić ocenę czynów od oceny osoby, to procedura ta nie ma najmniejszego sensu. Może lepiej nadaje się na studia ktoś, kto właśnie nie zdał matury. Nowego pracownika przyjmujemy do pracy na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej. Jakim prawem przenosimy ocenę czynu, jakim jest zredagowanie CV czy zachowanie podczas rozmowy, na ocenę tego człowieka? Z jakiej racji, na podstawie kiepskiego wyniku rozmowy kwalifikacyjnej, odmawiamy mu prawa do pracy w kierowanej przez nas instytucji?
Hołdowanie tej zasadzie może sprowadzić na nas kłopoty. Jeżeli okradnie nas ktoś znajomy, to czy potępiając jego postępek, faktycznie powinniśmy nadal zapraszać go do domu i zostawiać samego w pokoju? Chyba mamy prawo wykreślić złodzieja z kalendarzyka i zerwać z nim wszelkie kontakty. Widać wyraźnie, że w tym prostym przypadku ocena postępowania przenosi się na ocenę osoby. Mamy prawo nie zadawać się ze złodziejami, nie tylko z przyczyn etycznych i estetycznych, lecz również z powodu troski o własne bezpieczeństwo.
Potępiając kradzież kamienic, nie możemy zapomnieć, że to rodzina Gronkiewicz-Waltz dopuściła się przejęcia i sprzedania uzyskanej drogą przestępstwa nieruchomości. Czy możemy mieć pewność, że w innych okolicznościach pani Waltz nie dopuści się czegoś podobnego? Dlatego, potępiając czyn pani Waltz, potępiamy jednocześnie jej osobę jako niewiarygodną i niegodną sprawowanej władzy.
We współczesnym szalonym świecie odmawia się nam jednak nie tylko prawa do osądzania bliźnich, lecz również do obrony nas samych i naszej własności. Jeżeli ktoś w celach przestępczych wejdzie do naszego domu, skuteczna przed nim obrona może narazić nas na poważne kłopoty z wyrokiem sądowym włącznie. Pewien znajomy, który w Southampton zrzucił z dachu swego samochodu tańczącego na nim pijanego młodzieńca, został zatrzymany przez brytyjską policję pod zarzutem naruszenia nietykalności cielesnej chuligana. Policjanci radzili mu następnym razem negocjować z agresorem warunki odstąpienia od jego czynów. Dziewczyna, która w Polsce tasakiem obroniła się przed gwałcicielem, został skazana na osiem lat więzienia. Odmawia się nam również prawa do karania własnych dzieci. Przemoc jest przywilejem instytucji państwowych.
Wydawnictwo Znak zaangażowało się ostatnio w akcję „znak pokoju” na rzecz rzekomo prześladowanej w Polsce mniejszości LGTB. Mogę zgodzić się, że to, co robią w sytuacji intymnej dorośli ludzie, jest ich prywatną sprawą. Ale mam prawo również sobie nie życzyć indoktrynowania moich dzieci i wnuków i dlatego zabrałabym dziecko ze szkoły, w której uczy przedstawiciel którejkolwiek z wymienionych mniejszości. Nie oddałabym również dziecka pod opiekę niani lesbijce. Czy to jest dyskryminacja? Zapewne tak. Zachodzi tu jednak również charakterystyczna inwersja. Nie potępiam postępowania potencjalnej niani. Jej czyny nic mnie po prostu nie obchodzą. Jestem tolerancyjna. Ale w moim domu jest ona zdecydowanie persona non grata. Czyli potępiam osobę, nie potępiając czynów. Na tym polega ta zabawna inwersja zasad politycznej poprawności i tak realizuje się swoboda moich przekonań. Mam prawo wybierać sobie znajomych, przyjaciół, pracowników i gości. Nie muszę ingerować w niczyje prywatne życie i nie mam najmniejszego zamiaru. Ale nie muszę również każdego przyjmować w swoim domu. I chyba nikt z nas nie chciałby być obywatelem upiornej orwellowskiej republiki, w której małżonków czy partnerów seksualnych wybierałoby ministerstwo miłości, a o tym, co jest prawdą, decydowałoby ministerstwo prawdy.

Artykuł został zamieszczony w ostatnim numerze Gazety Warszawskiej