O tym, że rząd PiS ma fatalną politykę informacyjną, a w zasadzie nie ma jej wcale, pisałem już wielokrotnie ja oraz wielu moich kolegów publicystów. Jednak to, co dzieje się wokół planowanej reformy podatkowej, bije chyba wszelkie rekordy dotąd ustanowione. Od czasu, gdy po raz pierwszy o idei jednolitej daniny zaczął mówić kilka miesięcy temu wicepremier Morawiecki (w słynnym wywiadzie, w którym granicę „bogactwa” ustawił na poziomie 10 tys. złotych brutto miesięcznie), jesteśmy świadkami narastającej kakofonii informacyjnej.

Prócz Morawieckiego, o jednolitej daninie nadzwyczaj chętnie wypowiada się główny architekt zmian, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk. To z jego wypowiedzi dowiedzieliśmy się o poszczególnych elementach projektu: dużej liczbie progów podatkowych, prawdopodobnej likwidacji podatku liniowego dla prowadzących działalność gospodarczą, możliwej rozpiętości stawek. Zarazem jednak nie wiemy, czy mowa jest o już ustalonych punktach proponowanej reformy czy też są to tylko wciąż dyskutowane pomysły, które akurat panu ministrowi się podobają. Niektórzy obruszają się, gdy na podstawie tych informacji recenzowane są zamiary rządu, jednak powinni się obruszać nie na recenzentów, ale na ministra Kowalczyka, bombardującego Polaków fragmentami informacji, dotyczących spraw dla wielu absolutnie fundamentalnych, u znacznej części Polaków budząc zapewne skrajną nerwowość.

Zarazem jednak wśród przedstawianych przez ministra założeń nie ma tych dotyczących niektórych podatników, których reforma poważnie dotknie. Nie ma na przykład ani słowa o tym, co rząd zamierza zrobić z przedstawicielami wolnych zawodów, którzy – dotychczas pracując na nieozusowanych umowach o dzieło (prawa autorskie) – są poza systemem ubezpieczeniowym. Teraz mieliby być do niego włączeni na siłę, mając zerowy okres składkowy? W ich przypadku dociążenie zarobków „składką” (tak naprawdę podatkiem) na ZUS oznaczałoby nie lekki, ale ogromny wzrost daniny. Co zatem z nimi? Nie wiadomo. Czy w system zostanie włączone zaprojektowane w resorcie kultury przywrócenie zryczałtowanych 50 procent kosztów uzyskania? Także nie wiadomo. A każda taka niewiadoma oraz każda wypowiedź ministra Kowalczyka wzbudza skrajną nerwowość.

Do tego dochodzą bardzo nieprecyzyjne wypowiedzi Mateusza Morawieckiego, ale i inne głosy, takie jak głównego ekonomisty ZUS Pawła Wojciechowskiego, który również pracuje nad koncepcją jednolitej daniny i który udzielił „Dziennikowi Gazecie Prawnej” obszernego wywiadu. Wynika z niego, że „bogaczami”, którzy mają ponieść koszt reformy, są osoby z dochodami na poziomie 10 tys. brutto, co stoi w sprzeczności z wyliczeniami, pokazywanymi wcześniej przez ministra Kowalczyka (według których poszkodowane miały być dopiero osoby zarabiające 20 tys. brutto). Do tego Wojciechowski dorzuca likwidację możliwości wspólnego rozliczania się małżonków, czyli jeden z prorodzinnych elementów dotychczasowego systemu. I znów – czy są to jego luźne dywagacje czy też informacja o konkretnym przepisie, który jest już w propozycji zmian – nie wiadomo.

Na scenie pojawia się także poseł PiS Jacek Sasin, który udziela „Rzeczpospolitej” wywiadu brzmiącego jak wypowiedź przedstawiciela Partii Razem, pełnego agresji wobec lepiej sytuowanych oraz fałszów w postaci stwierdzeń, że „bogaci powinni płacić więcej niż biedniejsi” – tak jakby dziś działo się inaczej. Sasin deklaruje wprost, że nowy system podatkowy ma być narzędziem wprowadzania „sprawiedliwości społecznej” i że wszyscy mający nieco lepiej oberwą ostro po kieszeni.

Jakby tego było mało, pojawiają się – na razie rzadkie, ale jednak – wypowiedzi wicepremiera Jarosława Gowina, zarazem lidera koalicyjnej Polski Razem, który w dość lakoniczny sposób stwierdza, że trudno mu będzie zaakceptować zmiany w podatkach niekorzystne dla przedsiębiorców, w tym osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, oraz że plany rządu nie były na razie konsultowane z partnerami politycznymi. Co wydaje się zadziwiające, wziąwszy pod uwagę zapowiadany termin przekazania gotowego projektu do Sejmu oraz swadę, z jaką o pomysłach podatkowych opowiada minister Kowalczyk, tak jakby żadnego rozdźwięku wewnątrz Prawicy Razem w tej sprawie nie było.

Jako wisienka na torcie występuje premier Beata Szydło, która na Twitterze pisze wczoraj, że w ramach jednolitego podatku przedsiębiorcy dostaną jakąś „premię”. Jaką, którzy przedsiębiorcy i o co dokładnie chodzi – oczywiście nie wiadomo. Rzecznik rządu również nie umie tego wyjaśnić. Tłit pani premier powiększa tylko i tak już dramatyczny chaos informacyjny.

Coraz większa grupa komentatorów uznaje, że sprawa reformy podatkowej może być dla rządu poważnym ciosem. Być może nawet nie ze względu na jej ostateczny rezultat, ale na to, w jaki sposób została opakowana informacyjnie. Dla ogromnej liczby Polaków obecny galimatias oznacza brak możliwości zaplanowania swojej biznesowej czy finansowej przyszłości oraz trwającą od wielu tygodni nerwowość. I to wszystko przy całkiem świeżych, składanych w kampanii całkiem wprost przez Beatę Szydło obietnicach (w sieci są do znalezienia relacje ze spotkań, a nawet filmy z wypowiedziami ówczesnej premier in spe) niepodwyższania podatków. Zdanie „nie podwyższymy podatków” padało z ust obecnej szefowej rządu wielokrotnie. Zadziwiające, że w sprawie dla obywateli tak istotnej rząd pozwala sobie na taką dezynwolturę. Zadziwiające, że premier nie jest w stanie zdyscyplinować swoich ministrów. I zadziwiające, że projekt dotyczący spraw tak ważnych jest budowany gdzieś po kątach, w gronie paru osób, bez śladu konsultacji ze środowiskami przedsiębiorców, pracodawców, bez publicznej dyskusji.

Tekst zamieszczono na portalu wPolityce  20 października 2016r