Opadły ostatnie złudzenia, że w Unii Europejskiej słowa – mówione i spisane – cokolwiek jeszcze znaczą. Zamiast toczyć akademicki spór o kompetencje sędziów powinniśmy się wreszcie zająć czymś naprawdę ważnym: jak ułożyć sobie stosunki w strukturze opartej na półprawdach, fałszu i manipulacji?
Putin kłamie, bo wiadomo – zbrodniarz, dyktator, kagiebista. Co jednak zrobić, kiedy oszukuje przewodnicząca Komisji Europejskiej? Ursula von der Leyen podczas wizyty w Warszawie, patrząc w oczy polskiemu premierowi ogłosiła, że nasz Krajowy Plan Odbudowy został zaakceptowany. Dzień później Vera Jourova, najbardziej szemrana postać w Komisji Europejskiej oznajmia, że pieniędzy dla Polski nie ma i nie będzie. Znajdą się dopiero wtedy, kiedy Warszawa złoży hołd lenny Brukseli.

Chętnych do tego w Polsce nie brakuje. Politycy opozycji bez wstydu i oporu chwalą się w mediach, że kiedy dojdą do władzy spełnią wszystkie zachcianki Komisji, choć wiąże się to z ograniczeniem narodowej suwerenności. W polskich dziejach zdrada państwa ma bogate tradycje. Począwszy od kolaborantów podczas szwedzkiego Potopu, targowiczan, zwolenników układu z Hitlerem, a na komunistycznych sprzedawczykach kończąc. Dlaczego swoich zdrajców nie miałaby mieć współczesna Polska?

Aby „deal” zadziałał, po jednej stronie musi być zdrada, a po drugiej kłamstwo.

Komisja Europejska, aby uzasadnić wstrzymywanie pieniędzy należnych Polsce używa fałszywego argumentu. W państwach unijnych są różne modele powoływania sędziów. W wielu z nich decydujący wpływ ma parlament, a w innych nawet władza wykonawcza. Wszystko zależy od kultury prawnej i tradycji politycznych. Obowiązuje jedna, wspólna zasada, że pozostawienie wyboru sędziów samym sędziom jest równie niebezpieczne, jak oddanie ich do wyłącznej dyspozycji polityków. Dla Polski Bruksela chce zrobić wyjątek. Nasi sędziowie mają dostać prawo podważania statusu swoich kolegów po fachu. Oznaczałoby to anarchię wymiaru sprawiedliwości, wstrzymywanie i blokowanie procesów. Skoro są sędziowie, którzy kradną elektronikę w sklepie, to można sobie wyobrazić do czego byliby zdolni za atrakcyjniejszą ofertę, złożoną np. przez gangstera, któremu grozi wysoki wyrok. Takiej prawnej samowolki nie ma nigdzie w Europie i Polska też nie może sobie na to pozwolić.

Można się jedynie zastanawiać, dlaczego Komisja Europejska wykorzystuje tak kontrowersyjny pretekst do blokowania pieniędzy Polsce?

Odpowiedź na to pytanie jest dla nas krzepiąca. Najwyraźniej Komisja Europejska nie znalazła żadnych nieprawidłowości w sposobie wydatkowania unijnych pieniędzy. Oznacza to, że Polska dysponuje funduszami uczciwie i rozlicza je co do euro, czego nie można powiedzieć o wszystkich krajach korzystających z tego wsparcia. Gdyby Komisja Europejska znalazła nieprawidłowości w naszych finansach, bylibyśmy świadkami spektaklu pod tytułem, „Polsce nie należy się KPO, bo kantuje na pieniądzach”. Tego scenariusza nie da się jednak zrealizować i stąd plan „B” z sądownictwem w roli osła (nie mylić z kozłem) ofiarnego.

Pretekst do blokowania pieniędzy jest błahy, ale moment ciekawy.

Unia Europejska jest zdominowana przez liberałów, lewaków i radykalnych ekologów. Od lat walczą z prawicowym, polskim rządem, który broni europejskiego ładu kulturowego, jaki znamy i akceptujemy. To ideologiczne zwarcie nie jest niczym nowym, ale pojawiły się ciekawe, poboczne wątki. Grupa trzymająca unijną władzę poczuła się na tyle silna, że nie waha się publicznie szantażować Ursuli von der Leyen i straszyć ją odwołaniem za akceptację polskiego KPO. Celuje w tym zwłaszcza liberalny europoseł Guy Verhofstadt. Jest to postać niegodna medialnej wzmianki, a mimo tego uchodzi za wpływowego polityka. Jak nisko upadła Unia Europejska, że ludzie takiej proweniencji mogą dyktować warunki najważniejszej osobie w brukselskiej administracji? Swoją drogą, nie tyle Verhofstadt jest silny ile von der Leyen słaba.

To wszystko dzieje się w momencie wielkiego, politycznego przesilenia w Europie.

W pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Niemcy okazały wyjątkową słabość i bezduszność. Spadła na nich światowa krytyka za energetyczne interesy z Putinem oraz za brak odpowiedniej – do rangi tego państwa – reakcji na okropieństwa wojny. Berlin próbuje się jednak otrząsnąć z tej wizerunkowej porażki. W tamtejszych mediach coraz częściej pojawiają się odwołania do deklaracji programowych obecnej koalicji rządzącej. Jest tam mowa o działaniach na rzecz przyspieszenia procesu federalizacji Unii Europejskiej. Równocześnie kanclerz Olaf Scholz raz po raz zapewnia, że w tych trudnych czasach Niemcy są gotowe wziąć odpowiedzialność za rozwój i bezpieczeństwo unijnej wspólnoty. Oznacza to, że rząd w Berlinie postanowił zrobić skok do przodu w próbach wyjścia z obecnego, politycznego impasu. W tym kontekście przepychanki wokół polskiego KPO nabierają nieco innego wymiaru. Nie chodzi o status polskich sędziów, lecz o pokazanie kto tu rządzi. Jeśli duopol Berlin-Bruksela może z tak błahego powodu wstrzymać pieniądze dla państwa członkowskiego to znaczy, że może wszystko.
Niemcy, mniej więcej co sto lat próbują pod swoją banderą zjednoczyć Europę. Słabo to poszło Bismarckowi, jeszcze gorzej Hitlerowi. Być może Scholz wierzy w sprawczość powiedzenia, że do trzech razy sztuka…
Izabela Kloc
Poseł do Parlamentu Europejskiego, Prawo i Sprawiedliwość.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce 18 sierpnia 2022r