Niektórym mogłoby się wydawać, że tak postawione pytanie jest po prostu głupie. Bo przecież w kraju z tak rozwiniętą demokracją (przynajmniej według ekspertów obsługujących brukselską radę komisarzy ludowych oraz funkcjonariuszy skorumpowanego trybunału Lenaertsa), działają wszelkie możliwe reguły demokratyczne. Wybory są najuczciwsze, parlament jest najsprawniejszy, rząd jest pod kierunkiem (każdego) kanclerza najbardziej efektywny, sądy najbardziej niezależne, media najbardziej wolne i niezależne, gospodarka najlepsza, no i wreszcie nawet Bayern bez Lewandowskiego strzelać bramki potrafi.
No i nagle w ostatnich tygodniach okazało się, że tak naprawdę Niemcami rządzi dziś pan JAN MARSALEK.

Czy ktoś słyszał o Janku? W Polsce mała grupa specjalistów, a warto przyjrzeć się tej postaci. Choć po prawdzie, to nie tyle rządzi Marsalek, ile ci którzy dzisiaj goszczą Marsalka.
Ale po kolei.
Niemcy żyją dziś głównie aferą podatkową "cu-mex". Z grubsza chodzi w niej o to, że w Hamburgu (mającym status landu) za czasów rządów niejakiego O. Scholza (tak, tego samego), rozwinął się proceder uzyskiwania ulg podatkowych dzięki luce w prawie (tak, w tym doskonałym systemie prawnym mają też luki prawne!). Uczestniczyły w tym banki, a swoje zaznaczył też Scholz już nie tylko jako burmistrz Hamburga (niejasne układy z bankiem Warburg), ale również Scholz - minister federalny finansów w gabinecie Merkel. Scholz oczywiście nic dziś nie pamięta i to w stopniu takim, iż nawet niemieckie wolne media zaczęły mieć wątpliwości, czy gość z taką amnezją, może pełnić funkcję kanclerza.
Ale tak naprawdę cała ta sprawa "cu-mex" pełni wyraźnie funkcje afery przykrywkowej. A co ma przykrywać? Niemiecką AMBER GOLD, czyli aferę WIRECARD. Streścić tę aferę byłoby trudno, więc w wielkim skrócie rzecz ujmując, chodzi tu naprawdę o wielkie pieniądze. O ile bowiem - choć nikt tego na wszelki wypadek nie policzył - w "cu-mex" przekręcono może tylko 100, a może 200 mln. Euro, to już tylko na samym spadku wartości owej Wirecard, na niemieckiej giełdzie w dwa dni wyparowało 10 mld. Euro. A stało się tak, bowiem okazało się nagle, że spółka "zgubiła" z dnia na dzień prawie 2 mld. Euro. A właściwie to ich nie miała, a raczej miała - ale tylko w papierach. W sumie wcięło ponad 3 mld. Euro.
I tak oto na najbardziej przejrzystym rynku finansowym w Europie, z najlepszym nadzorem finansowym oraz prawnym, o najuczciwszych biznesmenach i menedżerach (oczywiście niemieckich) już nie wspominając, grasowała przez lata firma - wydmuszka, która zrobiła oszałamiającą karierę na owym rynku. Ocenia się, że ok. 100.000 Niemców włożyło w tę wydmuszkę swoje środki i ... pieniążki zniknęły.
Dodać trzeba, że ze strony rządu federalnego formalny nadzór nad tym obszarem sprawowali w okresie spektakularnych sukcesów WIRECARD pan minister finansów (oooo, znowu Scholz) oraz pan minister gospodarki (Altmeier, prawa ręka Merkel). I jakoś biedacy, "przeoczyli" ten (choć może i inne) wałek.
Jak przystało na kraj praworządny, formalny szef tego niemieckiego Amber Gold czyli pan Braun, siedzi w więzieniu (tak jak nasz geniusz finansowy Plichta). Ale prawdziwy arcymistrz tej rozgrywki, zniknął. A był to - tak, tak - JAN MARSALEK.
Ów Jasiu to - przynajmniej na razie - Austriak (choć może w którymś momencie okaże się że jednak Polak). Jasiu miał jeszcze kilka innych paszportów, w tym - jakżeby inaczej - rosyjski.
Jasiu kręcił tym biznesem, ale kiedy przyszło wydmuszkę zatopić - zniknął. Dzielne BND "jakoś nie dopilnowało" Jasia, a jak wieść gminna niesie, Jasiu siedzi w ... No jasne - w daczy pod Moskwą.
No i Jasiu zabrał ze sobą trochę ważnych dokumentów - na tyle ważnych, że połączone siły SPD i CDU bardzo dzisiaj dbają o to, aby Jasiu nie przemówił. Jak dbają? Sądząc po postawie niemieckich liderów w ostatnich miesiącach, naprawdę bardzo o to dbają.
I tak dochodzimy do puenty. Potężna demokracja niemiecka i cały niemiecki projekt budowy IV Rzeszy, zależy dziś od tego, co zrobią goście, którzy pilnują Marsalka w daczy pod Moskwą. Tak oto stare papiery, te którymi dysponował por. Putin, nabrały nowego życia, dzięki aktywności Jasia Marsalka.
Zaiste, potęga demokracji niemieckiej jest powalająca. Ktoś by myślał, że chodzi tam o jakiś gaz, o wymianę handlową, wielkie inwestycje, grę strategiczną o imperialną pozycję. A tu proszę. Po prostu zarąbali jakąś relatywnie niewielką kasę, kryli Marsalka, który im tę kasę organizował, a teraz drżą, że ta ich sprzedajność ujrzy światło dzienne. I okaże się, że to nie tylko Schroder, ale i kolejnych dwoje kanclerzy, też inwestowało w swoją przyszłość przy wsparciu Kremla.
W sumie specjalnie to nie dziwi. Już nawet patrząc na Merkel i Scholza w ostatnich miesiącach widać, że mają pełną świadomość tego, kto może położyć na stół ich dossier - stare i nowe. Gorsze jest to, że wzorcowa demokracja niemiecka, nie ma najmniejszych sił na to, żeby z tym korupcyjnym uzależnieniem swoich "elit" politycznych i gospodarczych, zrobić jakikolwiek porządek. I ci ludzie są niedościgłym wzorem dla naszych totalniaków. I także co ludzie, z protekcjonalną wyższością usiłują oceniać polską demokrację.
O tempora! O mores!