Prowokacja, nekropolityka i skrajny cynizm to znaki rozpoznawcze metody przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.
Wyjazdowe posiedzenie Klubu Parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej w Katowicach (w sobotę 18 marca 2023 r.) przejdzie do historii. Nie z powodu głębi myśli przewodniczącego Donalda Tuska czy nadzwyczajnych propozycji programowych, lecz poziomu prymitywizmu. Wprawdzie od benefisu Tuska 3 lipca 2021 r. prymitywizm jego wystąpień tylko się pogłębia, nie wychodząc poza schemat seansów nienawiści, ale tym razem był prawdziwy wykwit, nagrodzony brawami i poziomem zjednoczenia z wodzem przypominającym największe osiągnięcia z lat 30.

Tusk nic sobie nie robił z tego, że adwokat posłanki KO, Magdaleny Filiks - Mikołaj Marecki apelował w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, żeby nie podgrzewać atmosfery: „Nigdy nie twierdziliśmy, że Mikołaj popełnił samobójstwo z powodu publikacji Radia Szczecin i hejtu, który się na niego wylał”. Tusk wie lepiej, dlatego zajmuje się podgrzewaniem atmosfery, nie dając spokoju tragicznie zmarłemu dziecku, co jest po prostu ohydne. Wprawdzie nie ma bladego pojęcia nawet o klasycznej pracy Emila Durkheima „Samobójstwo” z 1897 r., ale wie, że trzeba nakręcać spiralę nienawiści i wrogości.
Gdyby przewodniczący Platformy wyszedł poza prymitywizm propagandowego zaczadzenia własnego umysłu, już w pracy sprzed 126 lat mógłby przeczytać (Durkheim operował konkretnymi danymi), że nie ma związku między skalą i proporcjami samobójstw, a tym, co głoszą media (a wówczas zaczęły już funkcjonować masowe media). Jeśli ma wstręt do klasyki, mógłby przeczytać łatwo dostępne gruntowne studia o samobójstwie prof. Marii Jarosz czy prof. Brunona Hołysta. Tylko, że Tusk nie chce niczego czytać, niczego się dowiadywać. Bowiem wtedy nie mógłby wygłaszać skrajnie prymitywnych sądów, które są w istocie wielką pochwałą ignorancji. Celowo, bowiem ignorancja jest matką nienawiści i ślepego odwetu.
Tusk odrobił lekcję, ale nie z wiedzy, tylko z nekropolityki, czyli wykorzystywania tragicznej śmierci różnych osób do unurzania polityki w nienawiści i irracjonalizmie. Wedle niedościgłych wzorów przećwiczonych po 23 lutego 1930 r. w związku ze śmiercią Horsta Wessela. Choć była skutkiem prywatnej kłótni, zrobiono z tego polityczną apokalipsę, a ton nadawał niezawodny Joseph Goebbels.

 W Polsce to się rozkręcało od 1989 r. Zaczęło się od matki Jolanty Kwaśniewskiej. - Po przegranej w czerwcowych wyborach [w 1989 r.] zaczęła się straszna nagonka medialna na mojego męża - mówiła Jolanta Kwaśniewska w „Faktach po Faktach” TVN24. - Pokłosiem tego była śmierć mojej matki, która bardzo długo z nami mieszkała”. Proste jak trzonek od szpadla. Potem „medialna nagonka” miała zabić matkę Aleksandra Kwaśniewskiego (w 1995 r.). Do tych przypadków Donald Tusk się jednak nie odwołał.
Tusk wspomniał Barbarę Blidę (zmarłą 25 kwietnia 2007 r.), bo rzecz się działa za rządów PiS. I sugerował, że właściwie to zabił ją Zbigniew Ziobro. Tusk oczywiście wie o mafii węglowej, której działalność była przedmiotem śledztwa, gdzie pojawiło się też nazwisko lewicowej posłanki, ale przecież nie chodzi o fakty. Tak jak nie chodzi o to, który kolega Barbary Blidy (uważający się za wielkiego eksperta od broni i nie tylko) podpowiadał jej, jaką bronią i w jaki sposób nie zrobić sobie wielkiej krzywdy (wiedział, czym dysponuje posłanka). Tyle że rady okazały się bardzo zawodne.
Nekropolityka rozgrzała polską debatę publiczną po samobójczej śmierci „szarego obywatela” Piotra Szczęsnego (19 października 2017 r. przed PKiN), ofiary apokaliptycznej propagandy polityków i mediów liberalno-lewicowych. Jeszcze intensywniej nekropolityka dała o sobie znać po zabójstwie Pawła Adamowicza (13 stycznia 2019 r.). I nie zamyka tego rozdziału uzasadnienie wyroku na zabójcę Pawła Adamowicza, choć nie zostawia ono suchej nitki na tych, którzy, tak jak Tusk, wszystko chcą unurzać we własnych obsesjach, posługując się kłamstwem i manipulacją, byleby było ostro, bezrozumnie i na granicy wojny domowej.
Dla Donalda Tusk seanse nienawiści to codzienność. Nawet w polityce europejskiej. Gdy 6 lutego 2019 r., jeszcze jako przewodniczący Rady Europejskiej, na zakończenie konferencji z premierem Irlandii Leo Varadkarem, Tusk stwierdził, iż „zastanawiał się, jak wygląda specjalne miejsce w piekle dla tych, którzy promowali brexit”, Varadkar przestrzegł go, że brytyjskie media nie darują mu tych słów. Tusk spokojnie odparł, że o tym wie. Celowo użył słów o piekle, żeby grzać atmosferę. Jak rok wcześniej, gdy pławił się w tym, że np. „The Sun” nazwał go „protekcjonalnym pacanem” po kolejnym afroncie wobec ówczesnej premier Theresy May.

Wiele razy w przeszłości Tusk prowokował: zarówno jako premier w Polsce, jak i w roli przewodniczącego Rady Europejskiej. Brytyjczycy uznali za upokarzające działania i słowa Donalda Tuska odnoszące się do negocjacji i umowy o wyjściu Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Wcześniej Tusk miał spory udział w upokarzaniu Greków, firmując bardzo twardy dla Grecji plan Niemiec, w którym w istocie chodziło o interesy niemieckich banków. Jako przewodniczący Rady Europejskiej Tusk ustawiał Stany Zjednoczone i prezydenta Donalda Trumpa w roli największych przeciwników UE, a wręcz jako zagrożenie dla Europy. Ustawianie przez Tuska USA jako przeciwnika UE nie miało nic wspólnego z dbałością o bezpieczeństwo Europy, a tym bardziej Polski.
Prowokacje jako metoda działania Donalda Tuska zaczęły się po wyborach parlamentarnych w Polsce w 2005 r., gdy późniejszy premier tak kierował negocjacjami koalicyjnymi miedzy PiS a PO, żeby do żadnej koalicji nie doszło. Prowokacje polegały na ujawnianiu przez PO stanowiska negocjacyjnego drugiej strony oraz stawianiu warunków nie do przyjęcia, np. rezygnacji z zajmowania się przez organy ścigania osobami z kręgów partii Donalda Tuska, a polityków tej partii objęciu swego rodzaju immunitetami. Prowokacje były potrzebne po to, żeby negocjacje zerwać i wepchnąć PiS w bardzo niestabilną oraz pod wieloma względami ryzykowną koalicję z Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha oraz z Samoobroną Andrzeja Leppera. I to się udało.

Dwa lata rządów PiS w koalicji z LPR i Samoobroną posłużyły jako materiał do kolejnych prowokacji, tym razem podczas kampanii wyborczej przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi w 2007 r. Prowokacje polegały na odwróceniu sensu najgłośniejszych spraw tamtego czasu, czyli przyjęcia łapówki przez posłankę PO Beatę Sawicką, wspomnianego już śmiertelnego postrzelenia się byłej posłanki SLD Barbary Blidy czy w związku z tzw. aferą gruntową (odrolnienie ziemi za łapówki). Podobnie Donald Tusk działał w kampanii prezydenckiej w 2010 r. oraz parlamentarnej w 2011 r., gdy prowokacje wobec upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej przedstawiano jako ich ataki.
W latach 2008-2010 Donald Tusk nieustannie prowokował prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W październiku 2008 r. doszło do kulminacji prowokacji wobec prezydenta w związku ze sporami o reprezentowanie Polski na zewnątrz. „Nie potrzebuję pana prezydenta, na tym polega problem” - powiedział Tusk na lotnisku w Brukseli. A szef kancelarii premiera Tomasz Arabski dodał: „Rząd nie udzielił prezydentowi rządowego samolotu do Brukseli, ponieważ jest to prywatna podróż głowy państwa. A kancelaria nie użycza samolotu na podróże prywatne”. Prowokacje związane z odmową udostępnienia głowie państwa rządowego samolotu miały wpływ na to, co działo się przed podróżą Lecha Kaczyńskiego do Katynia w kwietniu 2010 r.
Na początku marca 2010 r. szef kancelarii premiera Tomasz Arabski stwierdził, że Donald Tusk nie pojedzie na główne obchody katyńskie, jak było planowane, tylko trzy dni wcześniej weźmie udział w uroczystościach razem z Władimirem Putinem. Rosjanie oświadczyli wówczas, że prezydencką wizytę 10 kwietnia 2010 r. będą traktowali jako prywatną, a więc o znacznie niższym poziomie zabezpieczeń. Prowokacja, przede wszystkim w wydaniu Donalda Tuska, polegała na grze z premierem obcego państwa przeciw prezydentowi własnego. Nie trzeba mówić, jak to wszystko się skończyło.
W polityce krajowej Donald Tusk posługiwał się prowokacją aż do przeniesienia się do Brukseli (oficjalnie 1 grudnia 2014 r.), a po objęciu funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej nadal prowokował podczas wizyt w Polsce, czego kulminacją było wystąpienie we Wrocławiu 17 grudnia 2016 r. w czasie tzw. puczu sejmowego opozycji, gdy dywagował, „co znaczą grudnie w naszej historii”. Tusk prowokował podczas kolejnych pobytów w Polsce, np. w związku z przesłuchaniami w prokuraturze i sądzie, prowokował na Twitterze i występując przed polskimi dziennikarzami. Prowokował po to, by budzić negatywne emocje.
Donald Tusk wydaje się najbardziej szkodliwym i niebezpiecznym politykiem w dziejach III RP. A po drodze był także największym szkodnikiem w UE, pomagając Berlinowi faktycznie niszczyć UE, a z traktatów robić świstki papieru. Gdy dodać do tego nekropolitykę oraz zamianę publicznych wystąpień w seanse nienawiści, wyłania się z tego obraz opętanego podżegacza. Tyle tylko, że to wszystko jest robione na chłodno i cynicznie. Taka jest metoda Tuska: zimna kalkulacja ma przynieść możliwie gorące skutki. A co z Polską? To nie problem Tuska.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 18 marca 2023r