Prokuratura Okręgowa w Warszawie w poniedziałek postawiła siedem zarzutów byłemu ministrowi sportu i sekretarzowi generalnemu PO, Andrzejowi B. Sześć z nich dotyczy podania nieprawdy w oświadczeniach majątkowych, a jeden uchylania się od podatku. Czego nas uczy ta historia? Że w partii tak moralnie zdegenerowanej, jak Platforma Obywatelska – po Smoleńsku, po przemyśle pogardy, po morderstwie Marka Rosiaka, po licznych aferach z taśmową na koniec – da się zajść naprawdę wysoko, nie mając żadnych kwalifikacji do pracy w sferze publicznej.
Ilu jeszcze takich B. w rządach PO-PSL odkryje przed nami wymiar sprawiedliwości? Ilu jeszcze polityków przyklejało się do partii Donalda Tuska, rozumiejąc hasło „By żyło się lepiej” dokładnie tak samo, jak Andrzej B.? O ilu takich przypadkach premier, zwany przez najbliższych współpracowników „Kierownikiem”, wiedział dużo szybciej niż organa ścigania? Dlaczego za poprzedniej władzy prokuratura nie zdołała B. postawić choćby pół zarzutu?
W 2005, 2007 i 2011 roku był wybierany posłem z list PO. W listopadzie 2013 roku dostał od Tuska nominację na ministra sportu i turystyki – głównie za wewnątrzpartyjne zasługi na polu niszczenia Grzegorza Schetyny. Sam B. mówił wtedy:
Na sporcie, tak jak na medycynie i oświacie, w Polsce się każdy zna. Tym bardziej będzie to trudne, aby do czegokolwiek państwa przekonać lub nie. Natomiast o jego wielowymiarowości przekonujemy się na co dzień, bo każdy z nas gdzieś tego sportu dotknął czy to przez lekcje w-f czy też przez wyczynowe uprawianie. Wymiar społeczno-edukacyjny wydaje się najważniejszy.
Dziś wiemy już, że inne wymiary okazały się jeszcze ważniejsze. Zresztą – czy mogło być inaczej, skoro wiedza B. o obejmowanym wtedy resorcie w istocie była bliska zeru? Kiedy jeden z dziennikarzy postanowił to sprawdzić, okazało się, że nowy minister sportu nie wie nawet, kto jest… szefem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
O, choroba, powiem panu, że zaćma mała w pamięci. Ktoś z Azji?” – plątał się. Gdy usłyszał, że chodzi o Niemca, Thomasa Bacha, zmieszał się jeszcze bardziej. „Ah, Niemiec. No, proszę… Ale MKOL jest… takim trochę anonimowym ciałem
— tłumaczył się wyjątkowo nieporadnie.
Nie trzeba oczywiście dodawać, że wobec tak niezwykłych kompetencji także w rządzie Ewy Kopacz objął tekę ministra sportu, zaś w dwa miesiące później – w listopadzie 2014 roku został wybrany w miejsce Pawła Grasia na p.o. sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej. Co ciekawe, nie stanęły temu na przeszkodzie opinie anonimowych posłanek PO, które już rok wcześniej dziennikarzom „Wprost” opowiadały:
Zaczynał łapać się za genitalia, wykonywać dziwne ruchy, a to, co mówił, nie nadaje się do powtórzenia. Generalnie było to coś na zasadzie: chodź, maleńka, pokażę ci, jak wygląda prawdziwy facet.
Jeśli dodamy do tego doniesienia o jeździe samochodem pod wpływem alkoholu, mamy w miarę pełen obraz wpływowego polityka z pierwszego garnituru partii rządzącej Polską przez osiem lat.
W czerwcu 2015 roku, po kolejnej serii artykułów wskazujących na łamanie prawa przez Andrzeja B. ten podał się wreszcie do dymisji. Dwa miesiące później zrezygnował z funkcji p.o. sekretarza PO, a także ze startu w kolejnych wyborach. Wygląda na to, że „prawdziwy facet” – po tym, jak oddał odpowiednie przysługi władzom PO, przestał być już komukolwiek potrzebny, więc zdjęto parasol ochronny.
Ostatnie pytanie nie brzmi zatem: CZY to już koniec prokuratorskich czynności wobec dawnej wierchuszki PO, ale: KIEDY usłyszymy o następnych. Bo wiele wskazuje na to, że w tej partii jedno tylko mogło człowieka zaprowadzić przed wymiar sprawiedliwości. Musiał przestać być potrzebny „Kierownikowi” i jego ferajnie. Oj, chyba będzie się działo.
Tekst ukazał się na portalu wPolityce 1 marca 2016r