- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty.
Było ich całkiem sporo - i we wszystkich poległem. Wiele razy wdawałem się w sprzeczki dotyczące spraw przeróżnych i bywało rozmaicie: przekonywano mnie, albo ja przekonywałem; nie zawsze całkowicie - czasem częściowo. Ale żeby tak, jak w sprawie TK, przegrać wszystko, co było, jak się zdaje, do wygrania i nie przekonać nikogo ani o ociupinkę? C'est ne pas samowite! - jak by powiedział pewien przedwojenny pisarz.
Do tych utarczek przystępowałem dobrze wedle swego rozeznania wyposażony, bo z pamięcią wypełnioną numerami stosownych artykułów Konstytucji, znajomością uprawnień Prezydenta, Sejmu, Trybunału itd. - a ponadto jaką taką wiedzą o ostatnich dotyczących sprawy ustawach. Co mi to dało? - nic zgoła, bo wyłożywszy wszystkie argumenty przemawiające moim zdaniem za poczynaniami obecnej władzy, spotykałem najczęściej w spojrzeniach moich adwersarzy pustkę nie zmąconą choćby śladem wiedzy o kwestiach, które wyżej wyszczególniłem; nie zawsze tak było, rzecz jasna - ale za to nieodmiennie następował odpór: przyjąć ślubowanie, wyrok opublikować. To były porażki, bo choć niby każdy zostawał przy swoim - za remis trudno byłoby takie zakończenie przyjąć zważywszy, że do dyskusji zabierałem się pewien swoich racji.
Stwierdziwszy, iż nie tędy droga i że stąpanie po grząskim gruncie wiedzy prawniczej niczego sensownego nie przynosi, bo przecie ja nie prawnik i moi rozmówcy podobnie - spróbowałem odwoływać się do zdrowego rozsądku. Słuchaj, dobry człowieku - mówiłem - skoro przyznajesz, że Platforma popełniła błąd (ja to wprawdzie nazywam zaplanowanym oszustwem), to co miał wobec takiego naruszenia Konstytucji począć Prezydent powołany na strażnika jej przestrzegania? W normalnych warunkach miałby do wyboru dwa sposoby przewidziane przez prawo: veto albo skierowanie do TK; na to pierwsze było już za późno, a drugie nie miało sensu - bo jak tu odwoływać się do organu, którego Prezes brał udział w przygotowywaniu łamiącego Konstytucję przekrętu? Ani tak - ani siak, a jednak coś zrobić należało, jeśli to stanie na straży Konstytucji miałoby być traktowane serio; nie było już wprawdzie przepisów mówiących wprost, jak postąpić - ale skoro Konstytucja wyznacza Prezydenta na swojego strażnika, to czy nie jest rozsądne przyjęcie, że daje mu też prawo do działania w sytuacjach szczególnych tak, jak on uzna za słuszne? To, moim zdaniem rozsądna argumentacja i żeby jej zaprzeczyć, należałoby wytoczyć na przeciw coś nie w mniejszym stopniu nadającego się do zaakceptowania. Może i należałoby, a jak to wyglądało? Oczywiście - Prezydent łamie, wyrok opublikować itd. - aż do znudzenia.
To jeszcze inaczej - prościej: piłka źle zagrana (mam na myśli platformiany przekręt z ustawą) nieuchronnie spada ścięta na boisko zagrywającego; w życiu, jak w siatkówce. Kto powie, że PiS nie było w prawie odwinąć się na odlew w odpowiedzi na próbę ogrania? I w dodatku - powiadam do mego interlokutora - gdyby jedne i drugie wybory wypadły nie tak, jak wypadły - to ilu sędziów zaprzysiągłby Bronisław Komorowski? PiS mogłoby pokrzykiwać do woli, a byłaby to oczywiście piątka; wiemy, że niezgodnie z Konstytucją - ale kogo by to obeszło? I czy dziś gość z kucykiem, zamiast pracować na alimenty, też zwoływałby ludzi na ulicę - a ty byś na jego wezwanie poszedł? He, he - nieźle jest pożartować.
Tak te moje spory wyglądały - trudno chyba zarzucić, że się nie starałem - a moja argumentacja była całkiem słaba i nie zróżnicowana co do pożądanego w różnych przypadkach poziomu; nie gorsza chyba, niż odwoływanie się do tego, co się mówi w dużych miastach (Bruksela, Wenecja) - a także, co powiada jakiś bezzębny Belg albo facet, któremu znacznie lepiej wychodziły manipulacje z cygarem (był w tym odkrywczy!), niż ocenianie demokracji u nas czy na Węgrzech. Argumentacja moich rozmówców nieodmiennie bywała taka, jak ta znana z gazet i ekranu: - bo tako rzecze Rzepliński czy też Timmermans, albo jakiś inny H... - przepraszam: Guy. I jak w telewizorze to samo powtarza, dajmy na to, taki Kierwiński, to przestaję słuchać i nie wiedzieć czemu przypominają mi się fizjonomiści, którzy uważali, że z wyglądu osobnika daje się odczytać poziom jego inteligencji, ewentualnie całkowity brak tejże. Wiem, spór przegrać można - ale niech to wyjdzie w zestawieniu naszej argumentacji z lepszą, choć przeciwną; inaczej będzie, jak w znanym wierszyku: "mądry przegadał, ale głupi pobił".
Tekst ukazał się na Salon24 19 maja 2016r