- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 41 sekund.
Wczoraj się śmiałam, że tylko osobnicy o niskim IQ mogą sądzić, że przewalutowanie kredytów denominowanych we frankach niesie z sobą ryzyko straty dla banku, a dziś – proszę bardzo – wysyp notek pod hasłem „Nie zgadzam się na pomoc dla frankowiczów z moich pieniędzy!”. Szczerze powiedziawszy – nigdy tak dobitnie jak dziś nie zrozumiałam Lema, który powiedział: nie miałem pojęcia, ilu jest głupców na świecie, dopóki nie zajrzałem do internetu …
Specjalnie więc dla tych, co się boją, że banki stracą pieniądze i upadną albo że to „szary Kowalski” będzie dopłacać do przewalutowania szwajcarskich kredytów, wyjaśnienie w wersji najprostszej z możliwych (przy czym zastrzegam, że mam na myśli przewalutowanie typu węgierskiego, czyli po kursie z dnia zawarcia umowy – bo opcja przewalutowania po kursie „na dziś” zawarta jest w każdej umowie, z tym, że jest to możliwość skrajnie niekorzystna dla frankowiczów – a dlaczego, to niedługo wszyscy moi czytelnicy zrozumieją.
Proszę sobie wyobrazić pp. Kowalskich A.D. czerwiec 2005: idą do banku i uprzejmie proszą: „Kochany banku, pożycz nam 200000 zł, ale we frankach szwajcarskich!”. Na co bank odpowiada: „Ależ uprzejmie prosimy – tu jest umowa. Kredyt będzie w złotówkach, denominowany we franku szwajcarskim. A skoro tak, to kwotę 200000 zł przeliczymy po kursie z dnia dzisiejszego, czyli po 2 złote, i dysponują Państwo kredytem hipotecznym w wysokości 100000 franków”.
Po czym bank przelewa na rachunek dewelopera … no, ile? Franki? … Guzik prawda – bank przelewa deweloperowi 200000 zł!!!
Po czym państwo Kowalscy rozpoczynają spłatę swego kredytu we frankach … czyli, oczywiście, w złotówkach. Bo, oczywiście, Kowalscy wpłacają bankowi złotówki po aktualnym kursie franka.
Proszę łaskawie zauważyć, że frank jest tu jedynie bytem wirtualnym. Nikt go na własne oczy nie widział – ani bank, ani klient!
I teraz proszę wytężyć uwagę: początkowo, przy franku po 2 zł, rata kredytu jest niska – powiedzmy, 1000 zł miesięcznie … i tak jest przez kilka lat. Potem następuje kryzys i kurs franka już w 2009 r. jest dość wysoki, co sprawia, że Kowalscy płacą już 1200 zł miesięcznie. Potem kurs stopniowo, choć powoli, ciągle wzrasta, aż następuje uwolnienie kursu franka i Kowalscy płacą – zamiast 1000 zł – 2000 zł miesięcznie.
Węgrzy (a ostatnio i Ukraińcy w stosunku do dolara) zrobili to tak, że pozwolono nieszczęśnikom przewalutować kredyt na walutę państwową po kursie z dnia zawarcia umowy, jednocześnie uwzględniając fakt, że frankowicze płacili niższą marżę.
Rozumieją Państwo? Nikt na tym nie traci: ani bank, ani klienci, ani budżet państwa. Zyskują Kowalscy – bo będą płacić ratę nieco wyższą, niż na początku, ale i tak o wiele niższą, niż przed przewalutowaniem. BANK NIE TRACI ANI ZŁOTÓWKI – bank po prostu nie zarobi aż tyle, ile mógłby, gdyby kredytu nie przewalutowano. I to właśnie tych niespodziewanych, ogromnych zysków banki bronią jak niepodległości – a państwo im w tym pomaga.
To, co się nazywa „pomocą dla frankowiczów” nie jest żadną pomocą finansową. Po prostu państwo, wykorzystując swą wszechwładzę, może – NIKOMU NIE SZKODZĄC – znacząco pomóc osobom, które wzięły kredyt denominowany we franku.
A teraz, na koniec, jeszcze raz poproszę o chwilę skupienia. Kredyt hipoteczny to droga pożyczka – w zależności, na jak długo zaciągnięty, może wynieść nawet drugie tyle, ile pożyczono. W przypadku Kowalskich, którzy pożyczyli 100000 zł, po kilkudziesięciu latach oddaliby bankowi około 200000 zł. W sytuacji, gdyby frank przez wiele lat utrzymywał się na dzisiejszym poziomie (a przecież może nawet i wzrosnąć) Kowalscy musieliby oddać nawet … 400000 zł.
I to właśnie o te 200000 toczy się batalia między bankami a frankowiczami.
I przypominam: na tym NIKT nie traci – a wielu zyskuje.
Naprawdę bankom nie wystarcza tego, co zarabiają NORMALNIE na kredycie hipotecznym? ...
Tekst ukazał się na Salon24, 10 października 2015r