Nie lubię gadać o sprawach oczywistych ale co począć gdy po jednej stronie sporu politycznego jaki toczy się w kraju (przy użyciu mediów) stoją spece od manipulacji informacją z drugiej zaś całkiem nieświadome tego faktu masy. Wynik starcia jest z góry wiadomy a jak idzie o mnie to sprowadza się on do tego, że co raz częściej muszę tłumaczyć znajomym, że to nie tak jak im powiedziano sięgając przy tym początkiem opowiadania niemalże czasów Piasta.

Wierzcie lub nie, to jest ciężka praca, praca u podstaw i wcale nierzadko zaczyna się od przekonywania, że księżyc choć czasem żółty bynajmniej nie składa się z bananów. Mając za sobą kilka takich wykładów postanowiłem przedstawić garść najbardziej klasycznych przykładów jak ONI pięknie kłamią.

Mamy akurat czas poświąteczny więc może od tego zacznę. Otóż ilekroć kalendarz odpowiednio się ułoży dostajemy w Polsce okazje by z dwóch weekendowych dni zrobić sobie tak zwany długi weekend. Najczęściej trafiają się trzy dni pod rząd jeśli w piątek lub poniedziałek mamy święto, ale bywa i tak że jest tego więcej jeśli w tym czasie dodatkowo weźmiemy choćby jeden dzień urlopu. Żeby nam się jednak za bardzo serce nie cieszyło zawsze przy okazji takiej koniunkcji znajdzie się jakaś nędza (czytaj dziennikarz), który uzna za stosowane podsunąć pod nos mikrofon jakiemuś nadętemu bucowi, który z racji ukończenia studiów ekonomicznych uważa za stosowne wyliczyć nam ile budżet państwa straci przez to nasze nieróbstwo. Przyznam, że poza psychologami pchającymi się przed kamery, potrafiącymi zdiagnozować każdą tragedię ad hoc nie zamieniwszy wcześnie choćby jednego zdania z uczestnikami zdarzenia, ten właśnie rodzaj bezczelności najbardziej mi doskwiera. Każdy z nas wie a jeśli nie wie to na pewno czuje, że gdzie jak gdzie ale w Polsce ludzie mówiąc dosadnie zapieprzają niemiłosiernie. Często za psie pieniądz a jeszcze częściej bez umów. Dlatego każdy kto choć raz wyjechał z kraju by złapać trochę grosza pierwsze co zrozumiał to tyle, że wszędzie indziej akurat nikt za bardzo się nie wysila. Są oczywiście wyjątki ale kultura pracy jest tam znacznie wyższa i przejawia się przede wszystkim w taki sposób, że bardzo dokładnie strzeże się tam granic pomiędzy dniem pracy a dniem wolnym. Jak relacjonował mi znajomy, w Niemczech dla przykładu są nawet specjalne służby pilnujące by w te dni nie pracowano na budowach, jest też specjalny fundusz który zasilać musi każdy pracodawca, z którego wypłaca się wynagrodzenie pracownikowi budowlanemu w razie gdyby nie dostał wynagrodzenia od swojego szef. Ściśle też pilnuje się zakresu prac i o ile u nas złota rączka zrobi wszystko tam ekipa remontowa nie podejmie się przeniesienia nawet gniazdka elektrycznego bo to leży w kompetencji tylko i wyłącznie elektryka. To zaledwie kila przykładów ale myślę, że aż nadto wystarczający dla potrzeb tego tekstu szczególnie w obliczu tego co dzieje się u nas. Jako inżynier budowy (były na szczęście) dobrze pamiętam, że gdy właściciel firmy tak sobie zażyczył, pracowało się i w niedzielę i w święta, bez pardonu. I tak jest nie tylko w budownictwie. My na prawdę ostro zapieprzamy a tym czasem do naszych domów przez ekran telewizora włazi jakiś malowany mądrala w krawacie i tłumaczy nam jakie to z nas lenie, jak to po komunie jesteśmy w ogonie Europy i ile jeszcze przed nami lat ciężkiej pracy byśmy ich wszystkich dogonili no i tym samym zasłużyli na dłuższy odpoczynek. To jest oczywista bzdura bo poziom zarobków w tym kraju nigdy nie wzrośnie jeśli państwo nie zmusi oszustów by grali fair play a nadto nie zwolni wszystkich uczestników gry rynkowej z opłat, które wiele przedsięwzięć na starcie czyni nieopłacalnymi. Już tu kiedyś o tym pisałem, ale jeśli jeden przedsiębiorca płaci składki zusowskie za swoich pracowników a inny nie, to zaległość tego drugiego względem państwa jest niczym innym jak ukrytą formą kredytowania nieuczciwego człowieka przez to właśnie państwo. Jego biznes powinien być zwyczajnie zwinięty przez urząd jako niewypłacalny i patologenny tymczasem zwinąć będzie się musiał ten który płaci składki a to z tej prostej przyczyny, że wyzbył się pieniędzy operacyjnych, które jego konkurent zachował i może inwestować w dalszy rozwój firmy. Inny przykład to przetargi, które jeśli dalej będą ustawiane pod kątem wybranych podmiotów będą źródłem bogactwa tylko dla wybranych. W takim układzie choćbyśmy mieli nawet najlepszą jakość i najniższą cenę nie mamy żadnych szans, nie może też być mowy o wolnym rynku i konkurencji. To są warunki od których zależy czy my tu będziemy mieli dobrobyt czy nie. Od atmosfery jaką zbuduje się z myślą o ludziach przedsiębiorczym zależy bowiem czy stworzą oni sobie źródło utrzymania i czy dadzą pracę tym mniej zaradnym. Jeśli warunki do zakładania własnego biznesu będą korzystne Polacy zaczną robić to w czym są naprawdę dobrzy co spowoduje wzmożone zasysanie pracowników z rynku w takim stopniu, że właściciele firm będą musieli o nich zabiegać. Między innymi poprzez podnoszenie pensjami, na co z resztą w takiej sytuacji będzie ich stać. To jest jedyna droga do podniesienia poziomu płac i standardów życia w Polsce. Ale co o tym ma wiedzieć edukowany impertynent któremu dano kamerę i kazano przynieść jakiś materiał by zapchać przerwę pomiędzy kolejnymi blokami reklamowymi?

Przy okazji świątecznych zakupów mamy też okazję by rozprawić się z kolejnym kłamstwem które wmawia się nam za pomocą mediów, jakoby wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę było prostą drogą do obniżenia mitycznego już PKB. Pomijając fakt, że to jest wskaźnik bardzo niewiarygodny bo uwzględnia przychody, które wygenerowały firmy zachodnie zanim jeszcze wytransferują je do swych central zagranicznych, aż trudno uwierzyć, że oni w tych mediach potrafią znaleźć gamoni którzy godzą się wyjść przed kamerę i opowiadać takie bzdury. Moi drodzy, nie ma w tym twierdzeniu ani krzty prawdy jakoby dzień wolny od handlu szkodził naszej gospodarce i sami możecie to sprawdzić zaglądając do waszych lodówek. Wciąż są pełne świątecznych potrwa a przed Bożym Narodzeniem pękały zapewne w szwach od nadmiaru produktów spożywczych. Tak się stało bo wiedząc, że w pierwszy dzień Świąt sklepy będą zamknięte każdy z nas kupował na zapas. Zamiast kupić przykładowo jeden chleb, masło i trochę wędliny tak by starczyło na drugi dzień, wielu z nas kupiło dwa chleby, masło i tyle wędliny żeby starczyło na parę dni. To więc co zwyczajowo kupujemy w przeciągu dwóch dni roboczych, kupiliśmy jednego dnia a więc per saldo ilość kupionych produktów zawsze będzie taka sama czy będziemy mieli święto czy nie. To tak oczywiście matematycznie podchodząc do sprawy bo dobrze wiemy, że na święta kupujemy więcej niż potrzebujemy a więc bezdyskusyjnie napędzają one gospodarkę, te dni wolne od pracy, w żadnym razie spowalniają. Nie inaczej jest z zakładami produkcyjnymi bo tam nikt ni wyprodukuje więcej niż pozwala popyt. Przy odrobienie wysiłku sami możecie to sprawdzić. Ja od wielu już lat nie robię zakupów w niedzielę za to w sobotę lodówka jest napakowana jak w żaden inny dzień tygodnia. To wszystko jednak nie przeszkadza panom ekonomom opowiadać głupot, ani też samemu korzystać z długich weekendów. Gdy tylko skończą marudzić przez kamerami sami pakują torby i w drogę. Szkoda, że w tym samym czasie ludzie tacy jak my, pełni tej samej potrzeby odpoczynku co my, ślęczą w markecie na kasie w przysłowiowy świątek, piątek i niedzielę bo komuś przypomniało się, że nie ma w domu bułeczki do śniadania. Wstyd!

Skoro jesteśmy przy tych marketach nie możemy nie zatrzymać się chociaż na chwilę przy pomyśle opodatkowania tych przecież wielkich maszynek do robienia pieniędzy. Proszę sobie wyobrazić, że większość z nich chociaż obraca setkami milionów złotych zwyczajnie nie płaci podatków bo wykazuje niskie dochody a nawet straty. Przyczyn tego stanu rzeczy szukać trzeba w sposobie podbijania kosztów funkcjonowania sieci handlowych w których te nad wyraz się rozmiłowały. Jak opowiadał mi znajomy pracujący na stanowisku handlowca w jednym z takich przybytków, cały trik polega na zakupie w zagranicznej centrali odpowiednio drogich usług w cenach pokrywających przychody. Dla przykładu market funkcjonujący w Polsce może zapłacić swej centrali znajdującej się w innym kraju opłatę za korzystanie z logo firmy i już, i po kłopocie. Sklep wykazuje zerowy zysk a przy okazji transferuje miliony za granicę. Wachlarz możliwości jest spory. Można albowiem płacić jednostce macierzystej także za usługę księgowości, poradę prawną albo ogólnie za know-how opisane po stronie kosztów jako strategicznie wskazówki bez których handel nie szedł by tak dobrze. Z resztą co ja tu będę się produkował skoro w bardzo prosty sposób pokazano to na poniższym video. Szkoda, że nie puszcza się takich projekcji w wieczornych serwisach informacyjnych no ale nie ma co narzekać, mamy internet więc przynajmniej tu można dokopać się do prawdy (http://wp.tv/i,statistica-podatek-od-sieci-handlowych-kto-go-zaplaci,mid,1811069,cid,2279650,klip.html?ticaid=6163b0). Uderz w stół to odezwą się nożyce więc oczywiście od razu pojawiła się masa obrońców tego ciepłego układu z ustami pełnymi oskarżeń ale i ostrzeżeń. Koronnym argumentem podnoszonym przez przeciwników rządu Prawa i Sprawiedliwości który właśnie proceduje nad stosowną w tym względzie ustawą ma być rzekome przerzucenie przez markety kosztów tego podatku na klientów. To jest kłamstwo wierutne Moi drodzy. Bez obaw. Dobrze już tam oni mają to skalkulowane w tych Lidlach, Biedronkach czy Kauflandach, że jeśli podniosą ceny choćby nieznacznie od razu spowodują exodus klientów do innej sieci albo do osiedlowych sklepików które wtedy wówczas znów zaczną powstawać jak grzyby. W końcu to od tych miejsc odciągnęły nas markety obietnicami niższych cen. Stracić klienta jest bardzo łatwo, przyciągnąć na stałe bardzo trudno przez co cała para idzie w utrzymaniu tych których już się ma. No więc raz jeszcze powtarzam - bez obaw! Wszystko co rząd musi w tym temacie zrobić, rzecz jasna poza samym wprowadzeniem podatku, sprowadza się do bezwzględnego zwalczania praktyk monopolistycznych i zmów cenowych bo to będą oczywiste kierunki ustawiania się sieciówkowych potentatów by tylko nie płacić należnego nam wszystkim podatku. Używam tego określenia "należnego nam wszystkim" z premedytacją aby podkreślić, że to co do tej pory odpływało z sieci handlowych do francuskiej czy niemieckiej centrali (a stamtąd w postaci podatku do budżetu tych państwa) teraz jest szansa, że będzie trafiało do polskiego budżetu. Stąd zaś dalej do naszych szkół, naszych szpitali, na budowę naszych dróg lub wzmocnienie naszej armii. Tak to działa i aż strach pomyśleć, że Tusk czy Kopacz-Smoleńska przez tyle lat godzili się byśmy wszyscy w tak oczywisty sposób dokładali się do dobrobytu tamtych społeczności a nie naszego własnego. Nie ma się też co dziwić, że wściekłość z jaką reagują niektóre kraje na zmiany dokonywane przez PiS w Polsce sięga zenitu. To jest zaledwie drobny przykład odsysania z Polski grubych milionów a takich rur ssących przez ostatnie lata założono nam bardzo wiele.

Szerokim strumieniem uciekają z Polski chociażby zyski generowane przez banki, które znalazły tu sobie prawdziwie Ziemię Obiecaną. W przeciągu ostatnich dziesięciu lat banki zarobiły w Polsce ponad 100 miliardów złotych przy czym jak podaje Komisja Nadzoru Finansowego tylko w minionym roku zarobiły 16 miliardów złotych a jak wiemy to był rok bardzo niskich stóp procentowych. Ktoś nawet słusznie zauważył, że niektórzy prezesi banków zarabiają dziesięć tysięcy złotych na dzień, i jakoś nie łagodzi tego stanu rzeczy informacja, że to są kwoty przed opodatkowaniem. Platforma Obywatelska i PSL przekształciły nasz kraj w Eldorado dla banksterów a gdy PiS chce ukrócić to zuchwalstwo wprowadzając podatek który od lat funkcjonuje już w innych krajach Unii |Europejskiej zewsząd nadlatują oskarżenia o nacjonalizm i faszyzm. A to wszystko w kraju, podkreślmy to wyraźnie, gdzie banki oferują swoje usługi po najwyższych opłatach w Europie. Ale obraz tej swoistej finansowej inwazji jest zgoła jeszcze bardziej upiorny. Dzięki cichej zgodzie Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego banksterzy przeprowadzili na żywym ciele naszego społeczeństwa operacje uwikłania tysięcy Polaków w kredyty walutowe, co de facto spowodowało, że staliśmy się nieświadomymi uczestnikami spekulacji giełdowych. Pewnego dnia jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki banki przestały udzielać pożyczek hipotecznych w złotówkach zmuszając kredytobiorców do zadłużania się w walucie obcej. Perfidia z jaką to robiły przy zgodzie poprzedniej ekipy przeraża. Zauważcie proszę, że jeśli przysłowiowy Kowalski zarabiał w złotówkach i kredyt także wziął w złotówkach to bez względu na to jaką aktualnie ma nasza waluta wartość na rynku walutowym, bez względu na to jaki jest poziom inflacji albo stóp procentowych Kowalski zawsze spłacał tylko tyle ile wziął, plus procent dla banku. Dla banksterów wszelako to było wciąż za mało. Wykombinowali więc, że będą udzielali kredytów głównie tym którzy zgodzą się wziąć je w euro lub we frankach i tym samym rzesza Polaków została zmuszona by o wysokości ich kredytu decydowała giełda. Dzięki temu prostemu zabiegowi to wszystko pracuje teraz tak, że jeśli Kowalski zarabia w złotówkach a wziął kredyt w euro, to poza koniecznością spłaty procentu dla banku musi pokryć różnicę w kursie między walutą w której się zadłużył a tą w której odbiera pensję. Nie czas i miejsce na wykłady z ekonomi ale gorąco zachęcam jeszcze do zgłębienia tematyki kreacji pieniądza. To kolejny bardzo ważny przykład niczym nieskrępowanej zachłanności banków. Oto za powszechną zgodą nas wszystkich a bardziej pewnie niewiedzy, dano im ponad naszymi głowami prawo do tworzenia pieniędzy wprost z niczego. Ponieważ dawno zniesiono konieczności posiadania przez bank pokrycia w złocie dla udzielonych przez siebie kredytów, bank może dziś pożyczać niemalże dowolne kwoty. W efekcie wszystko do czego sprowadza się dziś praca tych instytucji to wpisywanie na komputerowym koncie kredytobiorcy umówionego zadłużenia a mówiąc jeszcze prościej na wklepywaniu z klawiatury odpowiedniej kwoty w odpowiednie okienko przy odpowiednim nazwisku, by potem już tylko systematycznie pobierać od kredytobiorcy ustalone kwoty tytułem rat. Nie wiem czy to jest zrozumiałe dla wszystkich ale u kredytobiorcy cyferki na koncie w przeciwieństwie do banku nie pojawiają się od tak z niczego. One pojawią się tam w zamian za konkretną wykonaną przez niego pracę i od razu oddawane bankowi w zamian za obniżenie całkiem wirtualny, umowny zapis pokazujący poziom zadłużenia naszego Kowalskiego.

Wspomniałem trochę o giełdzie więc teraz o tym. Otóż podczepianie pod konkretne zdarzenie polityczne czy społeczne bezustannie zmieniających się wyników gry giełdowej uznaję za najwyższej klasy majstersztyk speców od manipulacji. Mając świadomość, że w polskich szkołach nie wykłada się nawet podstaw ekonomii, a więc będąc świadom faktu, że większość Polaków nie ma nawet szczątkowego pojęcia o specyfice funkcjonowania giełdy panowie ci bezwzględnie wykorzystują naturalne perturbacje na tym rynku by pokazać nam jak fatalne w skutkach są ostatnie decyzje rządu Beaty Szydło. Tak się akurat składa, że kiedyś bardzo aktywnie posługiwałem się tym narzędziem do zarabiania pieniędzy (także do ich tracenia) dlatego z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że w żadnym razie giełda nie jest odbiciem zdarzeń politycznych w naszym kraju. W ogóle nie jest odbiciem czegokolwiek. Giełda to jest narzędzie za pomocą którego potężne instytucje finansowe oskubują setki tysięcy drobnych graczy z ich pensji co w sumie daje tym pierwszym niewyobrażalne zyski. Fundusze inwestycyjne tudzież inne instytucje dysponujące odpowiednim zapleczem finansowym są w stanie rzucić na giełdę w dogodnym dla nich czasie tak duży kapitał, że w jednej spadki mogą przekształcić się we wzrosty i na odwrót. Pamiętam jak swego czasu grając na spadek indeksu WIG20 zacierałem z radości ręce widząc jak od chwili otwarcia notowań wykres wyraźnie podąża w dół. Początkowo bardzo powoli bo część graczy uparcie kupowała wierząc w zamknięcie na plusie ale gdy w połowie sesji notowania wciąż szły w dół także oni zaczęli sprzedawać przez co wykres zaczął gwałtownie pikować. Jakież więc było moje zdumienie gdy tuż przed zamknięciem notowań, chwilę po tym gdy już w myślach zdążyłem przeliczyć swój zysk, wykres w przeciągu jednej sekundy, pionową linią poszybował powyżej kursu otwarcia. Zysk tysięcy inwestorów, także mój, w jednej chwili zamienił się w stratę i tylko ci nieliczni którzy wiedzieli o potężnym zleceniu kupna czekającym u maklera końca sesji wyszli z tego pojedynku z pełnymi kieszeniami. To było zagranie niedozwolone, makler tłumaczył to pomyłką ja zaś bardzo dotkliwie odczułem na własnej skórze prawdziwe reguły rządzące tą grą. No a wracając do naszych spraw, giełda Moi Państwo rządzi się choć bezwzględnymi to jednak prawami ustalanymi daleko stąd. Nie dajmy więc sobie wmówić, jakoby konkretne działanie partii Prawo i Sprawiedliwość powodowały jakikolwiek niepokój pośród inwestorów na giełdzie. To jest teoria kłamliwa i naprawdę żałosna a ten kto ją powtarza jest albo nieukiem albo oszustem, w najlepszym razie megalomanem któremu wydaje się, że Polska jest pękiem świata. Wykres notowań rysują ludzie których nic nie obchodzi ani Jarosław Kaczyński ani zmiany jaki dokonuje nowy rząd. Giełda nie reaguje na takie działania, a na pewno nie w stopniu w jakim chce się nam to wmówić. Jest zgoła odwrotnie - to media i politycy przypisują jej kursowi wybrane zdarzenia polityczne. Ten rodzaj manipulacji w stosunku do nowego rządu zastosowano już co najmniej kilka razy próbując pokazać nam jak fatalne w skutkach są dla nas przeprowadzane właśnie reformy. Co ważniejsze, argumentem giełdowy posługiwano się tylko wtedy gdy wykres leciał w dół, gdy zaś szedł w górę straszono Polaków innymi klęskami. Niedowiarkom polecam analizę indeksu WIG20 (notowania dwudziestu największych polskich spółek) od czasu gdy wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość - przypominam to był 25 października 2015 roku.

Jak widać wykres od tego czasu leci w dół po czym od 14 grudnia 2015 roku znów wyraźnie pnie się w górę. To jest oczywiście wykres poglądowy dla 60 ostatnich sesji ale nawet tu widać, że notowania nie były każdego dnia spadkowe. Były także dni wzrostu indeksu ale było ich mniej niż spadkowych lub wzrost był niewielki podczas sesje ujemne były znacznie na minusie. Mechanizm manipulowania wiadomościami z giełdy polega zaś na tym, że gdy tylko dzień ujemnych notowań zgrał się z jakimkolwiek krytykowanym przez mainstream działaniem nowego rządu od razu obwieszczano, że rynek źle to przyjął z nadzieją, że uda się w ten sposób wywrzeć na tym czy tamtym ministrze skutecznie presję. Tymczasem, nasza giełda jako względnie mała jest głównie wskaźnikiem ruchów podejmowanych na niej przez globalne instytucje finansowe ale też odbiciem przebiegu notowań znacznie większej giełdy amerykańskiej i japońskiej. Każdy początkujący gracz giełdowy wie, że my bardzo rzadko idziemy własną drogą a od tego jak potoczą się wydarzenia na tych dwóch rynkach zależy czy u nas giełda zamknie się na plusie czy na minusie. Dla porównania załączam wykres z tego samego przedziału czasowego dla notowań amerykańskiej giełdy Nasdaq. Po podwójnym zbadaniu dna wykres poszedł w górę, a za nim poszybował warszawski indeks WIG20. Co ciekawe, proszę zauważyć, że odbicie naszej giełdy nastąpiło dokładnie dzień po sławetnym marszu KOD - 12 grudnia 2015. Gdybyśmy mieli trzymać się wykładni medialnych funkcjonariuszy i speców od czarnego PRu głoszących, że giełda odzwierciedla nastroje społeczne i polityczne to na pierwszej sesji po sobotnim marszu powinna ona dalej pikować w dół. Tak się jednak nie stało, bo giełda poszybowała w górę za amerykańską i tyle. Gdybyśmy mieli trzymać się tej oszukańczej wykładni trzeba by zapytać tych dziennikarzy dlaczego wykres dalej rósł mimo, że faszystowski rząd PiSu niedługo po marszu przepuścił przez sejm nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym i tą o mediach publicznych? Ciekawe, że nie pokazywano nam wówczas zachowań na giełdzie. Szanowni, Mili moi Czytelnicy. Nie wykluczone, że giełda znów poleci w dół, to jest nawet bardo prawdopodobne wszak jeśli poszerzymy przedział czasowy o parę miesięcy widać, że giełdy są w trendach spadkowych. Z drugiej strony gracze z pierwszym dniem stycznia ponownie testują dno wykresów i jeśli nie uda im się go przebić możemy być świadkami początku hossy. Obstawiam tą wersję. Będzie jak ma być my zaś nie miejmy już nigdy wątpliwości, że także doniesienia z parkietu wykorzystuje się u nas do rozgrywek politycznych (i nie tylko u nas).  

Na koniec jeszcze jeden przykład jak ONI pięknie kłamią i od razu dodam, że z racji iż jestem katolikiem ubolewam nad tą techniką szczególnie. Mam na myśli wciąganie księży w dysputy polityczne przez osoby które niewiele mają wspólnego z Kościołem. Podręcznikowy wręcz przykład tego rodzaju manipulacji można było zobaczyć niedawno w programie Tomasz Lis na żywo do którego prowadzący zaprosił dominikanina o. Gużyńskiego który bez obwijania w bawełnę opowiadał co myśli o partii Prawo i Sprawiedliwość jak i o samym Prezesie. Zauważcie proszę perfidię tej zagrywki. Lis będąc przeciwnikiem ingerowania Kościoła w sprawy polityczne zaprasza zakonnika do programu gdzie rozprawia się o polityce tylko po to by ten z pozycji osoby duchownej a więc reprezentanta tego Kościoła wszedł w tą właśnie politykę po same uszy. A przy okazji dał powód osobom pokroju Lisa by przez kolejne tygodnie rwali włosy z głowy, że kler miesza się do polityki. Nie ma wątpliwości, że Lis wie co robi gorzej z tym dominikaninem bo on najwyraźniej pogubił się zupełnie. Nie tylko, że z całą mocą zaangażował się w spór polityczny to jeszcze począł pouczać Episkopat, że ten nie włączył się do tego sporu równie ochoczo i bezrefleksyjnie co on. Ciekawe, że o. Gużyński nie apelował do biskupów o stanowcze non possumus gdy Komorowski publicznie poparł in vitro a Platforma Obywatelska próbowała parokrotnie przepchnąć przez sejm pod mylnie brzmiącymi nazwami ustawy o związkach partnerskich czy gender. Pozostaje mieć nadzieję, że o. Gużyńskiemu uda się wyrwać z oparów zła a odbywszy długie rekolekcje w jakimś ustronnym miejscu resztę życia poświęci modlitwie a nie brylowaniu w mediach, po to w końcu chyba przyjął habit. 

My zaś pomni tych wszystkich przykładów pamiętajmy, ilekroć zasiadamy przez telewizorami, że tam niewiele rzeczy dzieje się od tak bez przyczyny. 

Tekst ukazał się na:www.Tygodnik.Solidarni.pl 5 stycznia 2016r

PRZECZYTAJ

 📝 Najnowszy artykuł
30 Maja 2025

Targowica rozproszona

felekTargowiczanie końca XVIII w należeli do warstwy, wedle wtedy istniejącego systemu politycznego, uprawnionej do wpływu na życie publiczne. Dziś byśmy może powiedzieli – formalnie należeli do elity. W ich pojęciu – Konstytucja 3-ciego Maja była zagrożeniem nie tylko ich praw ale i całkiem nieraz

...
(Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 55 sekund.)


30 Maja 2025

Targowica rozproszona

(171) Feliks Stalony - Dobrzański

Targowiczanie końca XVIII w należeli do warstwy, wedle wtedy istniejącego systemu politycznego, uprawnionej do wpływu na życie publiczne. Dziś byśmy...
(Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 55 sekund.)


28 Maja 2025

Prosty wybór…

(564) Prof. Grzegorz Górski

To co się dzieje od 2 – 3 dni w Polsce w związku z wyborami, z pewnością przejdzie do historii. I nawet nie dlatego, że wynik tych wyborów w sposób...
(Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty.)


11 Maja 2025

Co wynika z tekstu Polemika p. Anieli

(471) dr Feliks Stalony - Dobrzański

Nie da się pozostawić bez reakcji tekstu p. Anieli Langiewicz sprzed paru dni, który zresztą nie wiedzieć dlaczego zawiera w tytule słowo polemika....
(Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 7 minut.)


10 Maja 2025

"Człowiek, który się nie boi. Jest wojownikiem". Takiego Karola Nawrockiego nie znaliście! "Czuję się przez całe życie odpowiedzialny za Polskę"

(944) Redakcja wPolityce.pl

„Patriotyzm to jest właściwie tylko i wyłącznie i aż miłość do ojczyzny” - mówi Karol Nawrocki, kandydat obywatelski na prezydenta RP z poparciem...
(Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 7 minut i 50 sekund.)