- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 41 sekund.
Tysiące ludzi na ulicach protestuje przeciwko uchwale rządowej. Historia zatoczyła koło – po kilku miesiącach ponownie rozszalała polityczna burza. Tym razem napięcie jest jeszcze większe.
Praktycznie od samego zawiązania rządu Beaty Szydło na ulice wychodzą Polacy jednoczący się pod hasłami takimi jak: „wolność”, „demokracja”, „wolne media”. Warto jednak spojrzeć na ten problem od kuchni. Kto finansuje owe demonstracje? Kto płaci za ich organizację i promocję w lewicowych mediach?
Wszak – jak pokazuje choćby kazus Mateusza Kijowskiego – wokół tych pozornie oddolnych, spontanicznych ruchów kręcą się spore pieniądze, których zarówno źródło pochodzenia, jak i szczegółowe wydatkowanie do dziś pozostają niejasne.
We współczesnej polityce zjawisko astroturfingu staje się niepokojąco popularne, a jednocześnie posiada charakter spekulatywny, gdyż nie da się go jednoznacznie udowodnić. Portal wpolityce.pl określa go jako „działalność której celem jest symulowanie istnienia ruchów oddolnych”. Co ciekawe, Wikipedia jako przykład astroturfingu na gruncie polskim podaje działania Prawa i Sprawiedliwości, które rzekomo zwoziło opłaconych ludzi na demonstracje oraz na wizytę Donalda Trumpa (autorzy portalu za źródła podają – uwaga! – artykuły „Gazety Wyborczej”). Nie pada ani słowo choćby o marszach KOD-u, które wielokrotnie posądzano o zewnętrzne „sterowanie”. Dowodem na taki stan rzeczy mogą być internetowe wywiady, w których protestujący nie potrafią uzasadnić swojego stanowiska, operując wciąż tymi samymi hasłami (zob. drugi akapit).
Astroturfing to z problem, który nie doczekał się jeszcze należytego opracowania czy naświetlenia. Cenzurowanie go nie może dziwić – ujawnienie strategii manipulowania oddolnymi manifestacjami nadkruszyłoby zaufanie do takich przedsięwzięć i stojących za nimi organizacji. Choć zewsząd dochodzą nas informacje o przejęciu polskiego rynku medialnego przez niemieckie przedsiębiorstwa czy o kreowaniu medialnej rzeczywistości przez Gerge’a Sorosa – nikt tych nadużyć nie przedstawił szczegółowo, a jako odbiorcy Internetu nieprzerwanie jesteśmy narażeni na wszelkie manipulacje czy postprawdy. Odkąd istnieje Internet, konflikt polityczny przestał opierać się na działaniu zbrojnym. Nie chodzi już o to, by zbombardować miasto, by wywołać strach obywateli. Znacznie prościej tych obywateli po prostu przekonać, nastawić przeciw władzy, dać im piękne hasła i stworzyć pole do wyrażenia tego – po części narzuconego, po części własnego – zdania.
W takim kontekście próby zwołania „polskiego Majdanu” wydają się niczym koncepcje wyjęte z powieści Orwella. Wszelkie – rzekomo spontaniczne – społeczne inicjatywy protestujących idealnie przeplatają się z narracją posłów opozycji i przypominają starannie wyreżyserowany spektakl. Profesor Grzegorz Gladyszewski na swoim Twitterze pisze: „Czy ktoś wierzy, że przez przypadek wszyscy mają takie same świeczki, a drogi sprzęt audio pojawił się «spontanicznie»?”. Warto poddać pod rozwagę powyższe pytanie retoryczne. Zwłaszcza, że ledwie kilkanaście godzin po rozpoczęciu protestów Internet zaczęły obiegać anglojęzyczne filmy ukazujące wyrwane z kontekstu sceny, na których Polacy – niczym w totalitarnym państwie – dosłownie bronią demokracji, narażając na to własne bezpieczeństwo, zdrowie i życie. Oczywiście celem takich filmów nie jest nakreślenie specyfiki funkcjonowania państwa polskiego po ’89. Nie są one zestawiane z przykładami niedemokratycznego działania państwa za czasów poprzednich rządów. Nie przytaczają historycznego kontekstu całej sytuacji ani dotychczasowych patologii polskiego sądownictwa.
Niejednokrotnie wykorzystywano już ludzką naiwność i dobroć w celu manipulowaniem opinią publiczną. Kilka lat temu media nakazywały nam jednoczyć się z braćmi Ukraińcami podczas trwania tamtejszego Majdanu. Siedem lat po optymistycznych reakcjach na wybuch wojny Arabskiej Europa zaczyna zmieniać się nie do poznania. Uważajmy, pod jakimi hasłami się podpisujemy. Nie sprzedawajmy swoich indywidualnych przekonań astroturfingowym korporacjom – bowiem gdy one będą wykorzystywać nasze zaangażowanie społeczne, hasła, pod którymi jeszcze niedawno się podpisywaliśmy, mogą ukazać się w zupełnie innym świetle.
Tekst ukazał się na Salon24 w dniu 23 lipca 2017r