- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 4 minuty i 22 sekundy.
Prawdziwym nieszczęściem dla każdego kraju na świecie są władze, które nie potrafią wyciągać wniosków z przeszłości. Niestety, taka już nasza polska specyfika, że miast polityków mających realne pojęcie o tym, w jaki sposób uchronić państwo przed zagrożeniem, nader często gotowi jesteśmy uczynić włodarzami populistów, wygłaszających co większe frazesy na temat bezpieczeństwa w czasie kampanii wyborczej. W ubiegłym roku powierzyło więc społeczeństwo stery w ręce partii, która w myśl przysłowia "mądry Polak po szkodzie" w błyskawicznym tempie wikła teraz Polskę w militarne przedsięwzięcie, a którego negatywne konsekwencje są banalnie proste do przewidzenia i zupełnie rozbieżne z jej interesem.
By się przekonać o prawdziwości tejże konstatacji niekonieczna jest wcale gruntowna wiedza z zakresu historii sięgającej od razu czasów sojuszy z zachodnimi aliantami u zarania II wojny światowej, a wystarczy podstawowa znajomość wydarzeń ostatnich kilkunastu lat. Zachwyceni wczorajszą deklaracją o utworzeniu przez NATO stałych baz "na wschodniej flance", które miałyby stanowić zaporę przeciw ewentualnym zakusom Rosji, winni się cofnąć pamięcią chociaż do roku 2003, następnie zastanowić, czy za dyslokację w naszym kraju tysiąca żołnierzy warto ponosić koszt udziału w innym konflikcie - z przeciwnikiem dużo groźniejszym, niż odwieczny wróg, który łypie coraz bezradniej z Kaliningradu.
Na amerykańskich "wojnach z terroryzmem" już raz Polska skorzystała - w podobnym stopniu co przysłowiowy Zabłocki na mydlanym interesie. Za cenę kilkunastu kartonów z dolarami zapłaciliśmy krwią polskich żołnierzy oraz infamią państwa, które na swoim terytorium pozwoliło obcym służbom torturować więźniów. Rząd SLD mocno się wówczas zawiódł, licząc na wdzięczność sojuszników wyrażoną w intratnych kontraktach na odbudowę zniszczeń wojennych w Iraku, które wbrew nadziejom nie trafiły wcale do polskich firm, lecz przypadły kapitałowi państw od interwencji wojskowej skutecznie się uchylających. Nad braterstwem broni przeważyły, rzecz jasna, polityczne interesy, co odbiło się ówczesnej władzy mocną czkawką. A jednak pomimo tak bolesnej nauczki, która przy tamtej okazji raz na zawsze powinna wybić z głów rodzimej klasie politycznej absurdalne przeświadczenie o jakimkolwiek znaczeniu kategorii moralnych w stosunkach międzynarodowych, dekadę później wytykał polskim decydentom ten sam schemat myślowy minister Sikorski, w słynnej rozmowie z premierem Rostowskim w lokalu Sowa i Przyjaciele ostro krytykując politykę "robienia łaski" partnerom zza oceanu. Cóż z tego, skoro nauka poszła w las, a po zmianie władzy teraz kolejna ekipa bezmyślnie powtarza karygodne błędy poprzedników, kompletnie bez świadomości, że wpisuje się tym samym w realizację planu zgodnego z założeniami wszystkich zainteresowanych ośrodków poza polskim - obsadzając nasz kraj w roli kozła ofiarnego kolejnej krucjaty przeciwko terrorystom.
Polska jest obecnie państwem całkowicie pozbawionym zagrożenia ze strony muzułmańskich fundamentalistów. Imigranci z Bliskiego Wschodu zdecydowanie nie chcą się u nas osiedlać i nawet zmuszeni do tego przez unijne ustalenia dotyczące "kwot" szybko znajdą sposób, żeby uniknąć konieczności dłuższego pobytu. Nie grozi nam również wojna z Rosją, która ze względu na niskie ceny surowców energetycznych ledwie dyszy pod względem gospodarczym i na żadne eskalacje konfliktów militarnych Kremla w tej chwili zwyczajnie nie stać. Kiedy świat wokół pogrąża się w coraz większym zawirowaniu, polskie władze, dysponując komfortem wyjątkowo stabilnej sytuacji mogłyby zatem w pełni poświęcić się realizacji "dobrej zmiany" - we właściwym tego słowa znaczeniu. W spokoju modernizować siły zbrojne, dystansując się jednocześnie od wszelkich prób angażowania ich w nieuchronną konfrontację Zachodu z Państwem Islamskim, która zasadniczo w ogóle nas przecież nie dotyczy. Rząd PiS postępuje natomiast dokładnie odwrotnie. Pod pretekstem rosyjskiego straszaka, w zamian za śladową obecność sił NATO i groszowe wsparcie finansowe, skory jest ponownie wnieść wkład na rzecz nie swojej inicjatywy. Minister Macierewicz jeszcze wzbrania się od jednoznacznych oświadczeń, jednak w zawoalowanych słowach daje już do zrozumienia, że partycypacja polskiego wojska w szykowanej operacji nie ograniczy się wyłącznie do wsparcia logistycznego.
A czemu Zachód potrzebuje udziału Polski w krucjacie przeciw ISIS? Nie ujmując niczego polskiej armii - z pewnością nie z powodu jej potencjalnego znaczenia dla ostatecznych rozstrzygnięć na polu bitwy. Żeby uświadomić sobie rzeczywiste intencje sojuszników, musimy przede wszystkim wziąć pod uwagę kontekst radykalizujących się nastrojów społecznych w krajach starej Unii, gdzie władze zmuszone są rewidować afirmatywne dotychczas stanowisko wobec migrantów. Mając jednak ręce związane polityczną poprawnością nie mogą się obejść bez wykonawców - czynnika będącego w stanie zahamować lub ograniczyć przypływ ludności, a następnie mogącego zostać obarczonym winą za rozpętanie fali nienawiści wobec muzułmanów. A któż się nadaje lepiej do roli prześladujących niż uznawani za naród katolickich ksenofobów i rasistów, współodpowiedzialnych za holokaust ("polskie obozy zagłady"), którego emigracja w dodatku nie chce się asymilować na zachodnią modłę, za to generuje spore koszty dla systemów świadczeń socjalnych? No właśnie. Fatalny wizerunek rządu w Warszawie tylko spotęguje ten obraz Polaków - utrwalany już zresztą od jakiegoś czasu w zagranicznych mediach nagłaśnianiem incydentów, w rodzaju niedoszłego ataku na szwedzki ośrodek dla uchodźców grupy uzbrojonej w pałki, noże i siekiery.
Mieszka na zachodzie mnogość naszych rodaków, którzy ochoczo podejmą się "obrony europejskiej cywilizacji przed najazdem barbarzyńców", jeśli tylko odniosą wrażenie, że tego się od nich oczekuje. Natychmiast im przyklasną krajowe autorytety w postaci lidera trzeciej siły w parlamencie, albo kulturysty celebryty, wymachującego kijem bejsbolowym. Znajdzie się wielu innych, którzy słowem lub czynem zechcą położyć kres "lewackiej propagandzie", odczuwając przy tym wielką dumę z współuczestniczenia w dziejowej misji. A kiedy ruszy już ofensywa militarna na Bliskim Wschodzie z udziałem polskiego kontyngentu, grunt będzie przygotowany, zaś dżihadyści Państwa Islamskiego będą mieć wroga, którego w odróżnieniu od pozostałych członków koalicji antyterrorystycznej łatwo będzie spenetrować i ugodzić w najczulsze miejsce. I nikt wtedy nie zapłacze po koźle ofiarnym, poświęconym przez sojuszników na ołtarzu pragmatycznych interesów własnych społeczeństw, który zapewne znów będzie żalić się na cały świat za wyrządzone mu krzywdy - po raz kolejny w historii mogąc mieć pretensje wyłącznie do siebie.
Tekst ukazałsię na Salon24 11 lutego 2016r